Słuchanie i diakonia (Łk 10,38-42)

echoewangelii

Opowiadanie o Marcie i Marii (Łk 10,38-42) stanowi drugą, po perykopie o dobrym Samarytaninie (ww. 30-37), część „komentarza” Ewangelisty Łukasza do podwójnego przykazania miłości Boga i bliźniego (10,25-29). Podobieństwo obu fragmentów widać już w pierwszym zdaniu każdego nich: pewien człowiek… (w. 30) i pewna kobieta… (w. 38). Pierwszy fragment kładzie nacisk na konieczność praktycznej miłości bliźniego, zwłaszcza tego, który cierpi, drugi ‑ na pierwszeństwo słuchania Jezusa. Oba aspekty są tak nierozłączne, jak benedyktyńskie „Ora et labora”.

 

            Marta i Maria reprezentują dwa rodzaje gościnności, których szuka u nas przychodzący Jezus. Pierwsza z sióstr wykonuje to, co się określa greckim terminem „diakonia” (w. 40) – proste a konieczne czynności około stołu, do których zwykle przywdziewa się roboczy fartuch: głodnych nakarmić, spragnionych napoić... Naśladuje w tym Jezusa, który sam siebie określił jako Tego, który służy („ho diakonōn”, por. Łk 22,27; 12,37). Druga zaś, siedząca u Jego stóp w postawie ucznia, nie wypowiada ani jednego słowa ‑ jest cała wsłuchana w to, co On mówi: udziela Mu gościny w swoim kochającym sercu.

Słuchanie słowa Bożego i diakonia są nierozłączne, jak dwie siostry mieszkające w jednym domu. Marta i Maria przypominają nam, że Jezusa należy ugościć nie tylko zewnętrznie, poprzez konkretną posługę, ale także w naszym najgłębszym, duchowym wnętrzu, poprzez przyjęcie Jego orędzia (por. J 14,23).

            Jeśli zabraknie równowagi obu tych składników życia chrześcijańskiego, może nam grozić albo popadnięcie w religijność skupioną na pobożnych praktykach, a ślepą na potrzeby bliźnich (por. Łk 10,31-32), albo też „syndrom Marty”. Na czym on polega?

            Otóż Marta kocha Jezusa i chce służy Mu ze wszystkich sił, ale zapomina posłuchać, czego przede wszystkim chce Jezus. Ona „wie, co ma robić” i „nie ma czasu” na rozmowę z Nim. Dlatego też Marta nie ma radości z wykonywanej pracy, czuje się przeciążona i niedoceniona. Jest przy tym nadmiernie skupiona na sobie samej („zostawiła mnie samą”). Wszyscy wokół ‑ nie wiadomo, dlaczego ‑ nie chcą funkcjonować tak, jak ona, i nie dają jej wsparcia. Ma pretensje do swej siostry i zaczyna ją „ustawiać”. Ma pretensje również do Jezusa („czy Cię to nie obchodzi…?), i zaczyna dyktować Mu, co ma robić („powiedz jej”).

Na szczęście ma odwagę otwarcie powiedzieć o tym, i to ją otwiera na zbawienną „correctio” ze strony Jezusa. W przeciwnym razie tłumione pretensje mogłyby popsuć relacje rodzinne i podkopać wiarę w Jezusa. Oprócz zwykłego pokarmu dla ciała istnieje jeszcze inny, ważniejszy pokarm, o którym nie można zapominać (por. Łk 4,4; J 4,34). Jezus serdecznie, po przyjacielsku, pokazuje jej, że „jedyną konieczną” rzeczą, porządkującą wszystkie sprawy i ustawiającą je we właściwej hierarchii, jest słuchanie słowa Bożego (12,29-31).

Jak wygląda moja osobista relacja do Jezusa? Czy jest w niej równowaga między słuchaniem Jezusa i służeniem Jezusowi w braciach? A może są oznaki „syndromu Marty”?

ks. Józef Maciąg

Źródło: „Niedziela Lubelska”

TOP