Zapętleni w ludzką logikę (Łk 20, 27-38) (2)

W jaki sposób obronić się przed słuszną krytyką? Jak odsunąć od siebie niezmiernie przykre oskarżenie o hipokryzję? Oczywiście ośmieszając lub ukazując ignorancję autora tej krytyki. To, co nieustannie obserwujemy w medialnym festiwalu „mówienia sobie prawdy”, który polega wyłącznie na dezawuowaniu przeciwników, nie jest niczym nowym.

Takiej samej metody używają przeciwko Jezusowi arcykapłani, faryzeusze, saduceusze i uczeni w Piśmie. Czytając dzisiejszą Ewangelię w kontekście całego dwudziestego rozdziału możemy się rozśmiać, jak chytrze to wymyślili i jak sromotnie polegli od własnej broni. Dlatego w konsekwencji posunęli się do przemocy fizycznej przeciwko Jezusowi, doprowadzając do skazania Go na śmierć rękami rzymskich okupantów. Ale zostawiam na boku problem nienawrócenia religijnych elit z czasów Jezusa i stawiam sobie pytanie, w jaki sposób to Słowo odnosi się do mojego życia?

Saduceusze przychodzą do Jezus, żeby Mu powiedzieć, że to, czego naucza jest po prostu nierealne. Zwyczajnie nie może być zmartwychwstania, bowiem tworzy to niemożliwe do rozwiązania komplikacje dla „przyszłego świata”. Skoro nie da się rozstrzygnąć, czyją żoną ma być po zmartwychwstaniu ta, która była żoną siedmiu braci, to jest to dla nich oczywisty dowód, że nie ma zmartwychwstania. Jeśli Słowo odsłania mój grzech, idolatrię pieniądza, egocentryzm, upór, poczucie wyższości, nieczystość intencji, czy też po prostu nieczystość, to muszę zrobić wszystko, aby udowodnić, że albo „Słowo się myli”, albo zupełnie „nie odnosi się do mnie”, albo kontekst wskazuje na „konieczność innego rozumienia”. Sprytne, zupełnie na sposób saduceuszów. Tylko, że Jezus odpowiada na taką próbę ośmieszenia Jego nauki, wskazując na ignorancję oskarżycieli, na moją ignorancję.

Zupełnie spontanicznie komplikuję sprawy, żeby uniknąć jasnego stwierdzenia, że potrzebuję nawrócenia. Szukam wykrętów, logicznych sprzeczności, niekonsekwencji wywodu, ale tylko po to, aby nie przyznać się, że Bóg swoim Słowem wzywa mnie do nawrócenia, do uznania mojego grzechu, do upokorzenia się i odrzucenia pychy nieomylności i posiadania racji. Wystawianie na próbę Jezusa podchwytliwymi pytaniami nie ma nic wspólnego z szukaniem prawdy. Wykazując saduceuszom błąd rozumowania Jezus zagraża ich pozycji społecznej, niszczy ich autorytet, odbiera im szacunek ze strony tłumów, a w konsekwencji pozbawia ich pieniędzy, które są dla nich wymiernym wskaźnikiem szacunku i popularności wśród ludu.

Jezusowa odpowiedź przywodzi mi na myśl „rozwiązanie węzła gordyjskiego”. Jezus nie odpowiada saduceuszom z poziomu ich przewrotnej logiki, ale pokazuje, że ich sposób myślenia ma się nijak do tego, co Bóg pragnie dać człowiekowi. Kiedy ja się wikłam w rozwiązywaniu moich problemów, czy też w poszukiwaniu światła, które może pokazać drogę innym, potrzebuję Jezusowego spojrzenia na rzeczywistość. Bowiem podobnie jak saduceusze mam skłonność, żeby poruszać się wyłącznie w granicach ulubionej przeze mnie logiki. Logiki zrozumiałych dla mnie i zaakceptowanych reguł. Takiej logiki, w której zawsze okazuję się „mądrym i przewidującym”. Logiki, w której w ostatecznym rozrachunku nie ma miejsca dla Boga, a cała przestrzeń jest zajęta przez moje napompowane Ego. Dlatego przyjęcie Jezusowej odpowiedzi jest porzuceniem ograniczenia, które sam sobie nałożyłem wyłącznie po to, aby móc udowodnić innym i sobie samemu, jak „dogłębnie i przenikliwie rozumiem świat, w którym żyjemy”, a w efekcie tak bardzo ufając mojej logice nie dostrzegam tego, co dzięki wierze inni rozumieją bez trudności. Zupełnie jak saduceusze, którzy nie potrafili przyjąć prawdy o zmartwychwstaniu, która był oczywista dla męczenników z czasów Machabejskich.

Saduceusze bowiem w swoim podstępnym pytaniu inspirują się historią męczeństwa siedmiu braci z czasów panowania Antiocha Epifanesa, który w krwaw sposób chciał zmusić Żydów do porzucenia wiary. Jak wielka jest przewrotność saduceuszów upewnia nas wymowa opowiadania o tym męczeństwie, gdyż odważne poddanie się torturom siedmiu młodych hebrajczyków znajduje swoje źródło w głębokiej wierze w przyszłe zmartwychwstanie umarłych. Opis Księgi Machabejskiej, który miał umacniać gorliwość ludu w wyznawaniu wiary staje się inspiracją do zupełnie przeciwnej interpretacji. Ale przykład saduceuszów uzmysławia mi, że ja także nie jestem tak bardzo zainteresowany medytowaniem przyszłego zmartwychwstania umarłych.

Jedno z częstych pytań osób, które powątpiewają w możliwość zmartwychwstania i wskazują na wielorakie trudności, jest pytaniem o to, jak to możliwe, żeby ciało uległe rozkładowi, kompletnie rozproszone cząstki, zostały na nowo zjednoczone w uwielbionym ciele? Ale osobiście nie jestem zainteresowany szukaniem odpowiedzi. Wiem, że katechizm mówi, iż „to, w jaki sposób nastąpi zmartwychwstanie, przekracza naszą wyobraźnię i nasze rozumienie”. Ale odkrywam także, że brak ciekawości w tej dziedzinie jest raczej owocem skupienia się na jakości ziemskiego życia, a nie głębokiego zaufania nauce Katechizmu.

W Liście do Koryntian Paweł mierzy się z mentalnością pogańską: „Jeżeli tylko w tym życiu w Chrystusie nadzieję pokładamy, jesteśmy bardziej od wszystkich ludzi godni politowania.” Dlatego ewangelia wystawiania Jezusa na próbę jest dla mnie źródłem dwojakiej medytacji. Najpierw o przewrotności ludzkiego serca, także mojego serca, które wynajdując zupełnie fikcyjne trudności, broni się przed uznaniem własnego grzechu i złożeniem ufności w miłości Boga. Następnie o spłyceniu wiary w Chrystusa, która sprowadzana jest do czysto ziemskiego „pokoju, radości i poczucia bezpieczeństwa”, bez brania na serio słów Pawła: „Nasza bowiem ojczyzna jest w niebie. Stamtąd też jako Zbawcy wyczekujemy Pana naszego Jezusa Chrystusa, który przekształci nasze ciało poniżone, na podobne do swego chwalebnego ciała, tą potęgą, jaką może On także wszystko, co jest, sobie podporządkować.” (Flp 3, 20n)

ks. Maciej Warowny, Francja

TOP