Lekarstwo na lęk przed śmiercią (1 Krl 19, 16b. 19-21) 13 Niedziela zwykła, C

Na Górze Karmel Eliasz dokonuje sądu nad prorokami Baala i Aszery, których sprowadziła do kraju królowa Izebel. Ale po wytraceniu ich prorok musi uciekać, królowa bowiem poprzysięgła zemstę. Po 40 dniach ucieczki znajduje schronienie na Bożej Górze Horeb, gdzie przeżywa wizję Boga, skarżąc się na swój los.

Bóg nakazuje mu wyznaczenie swego następcy, Elizeusza, czym dobitnie podkreśla, że to On troszczy się o zachowanie sukcesji prorockiej w Izraelu. Elizeusz był synem bogatego rolnika z doliny Jordanu czego dowodzi 12 par wołów pracujących przy orce oraz liczni słudzy. Okryty prorockim płaszczem, rozumie, że jest wybrany przez Eliasza, aby mu towarzyszyć, jednak najpierw prosi: pozwól mi ucałować mego ojca i moją matkę, abym potem poszedł za tobą. Odpowiedź Eliasza i natychmiastowy czyn Elizeusza – złożenie ofiary ze zwierząt, które były przeznaczone do pracy, gotowanie mięsa ofiarnych wołów na jarzmie oraz uczta ofiarnicza spożyta ze sługami, których za chwile opuści, ukazują radykalne zerwanie z dotychczasowym życiem, aby stać się uczniem Eliasza.

Kościół pragnie, aby powołanie Elizeusza było odczytywane w kontekście Jezusowych powołań opisanych w Ewangeliach. Święty Augustyn wyraża ten związek słynnym zdaniem: „Nowy Testament jest ukryty w Starym, natomiast Stary znajduje wyjaśnienie w Nowym”. Trzy scenariusze powołania uczniów zdają się stanowić pełnię tego, czego oczkuje Mistrz i Nauczyciel w odpowiedzi na wezwanie skierowane do człowieka. Trzeba także zauważyć, że potrójny opis powołania ma miejsce zaraz po tym, jak Jakub i Jan chcą natychmiastowej i spektakularnej kary dla mieszkańców samarytańskiego miasteczka, którzy nie chcieli przyjąć ich Mistrza. Ale Jezus zabrania tego robić. Mordowanie fałszywych proroków, jak to uczynił Eliasz, nie jest zamiarem Boga. Powołanie, aby słuchać Boga i stać się Jego uczniem opiera się na dobrowolnym, acz dogłębnie przeżytym wyrzeczeniu się wszystkiego, co uniemożliwia kroczenie za Jezusem.

Medytowane powołania zdają się rysować obraz potrójnego fundamentu koniecznego do położenia, aby być uczniem Chrystusa: brak ziemskiej ojcowizny, bowiem cała ziemia należy do Ojca w niebie, więź z Nauczycielem mocniejsza od najważniejszych ludzkich relacji i związanych z nimi tradycji, jak obowiązek pogrzebania własnego ojca, bowiem Ojcem jest sam Bóg, a nostalgia za przeszłością i bezpieczeństwem dobrze znanych relacji musi ustąpić miejsca zaufaniu i oddaniu się Bogu. Potrójne powołanie znajduje ciekawą antytezę w zaproszeniu na ucztę weselną (por. Łk 14, 16-20). Zakupione pole, woły do pracy na polu, poślubiona właśnie małżonka to „przeszkody” w przyjęciu królewskiego zaproszenia. Kupiec, rolnik i małżonek muszą umrzeć we mnie, abym mógł iść za Jezusem. Powołując mnie, Bóg daje mi nową tożsamość, czyni mnie swym synem i powierza mi misję króla, proroka i kapłana. I nie jest to powołanie zakonne czy kapłańskie, to jest powołanie każdego ochrzczonego.

Chrzest jako moment powołania, stwarzania do życia jako dziecko Boga i jako Jego uczeń jest coraz bardziej zacierany w naszej świadomości. Chrzest przestaje być wyznacznikiem dojrzałości zarówno chrześcijańskiej, jak i ludzkiej. Jesteśmy starzejącymi się nastolatkami, którzy identyfikują się, nomen omen, z idolami, co oznacza, iż chcemy być zawsze i wszędzie w centrum własnego życia. A jeśli ktoś pozostaje „nastolatkiem zaangażowanym”, walczącym o społeczeństwa ekologicznie odpowiedzialne lub tym podobne idee, to zazwyczaj kończy jako drobnomieszczanin, którego jedynym celem jest doświadczenie jak największej ilości przyjemnych doznań i doświadczeń, a mają mu to zapewnić skrzętnie gromadzone pieniądze. Prawda chrzcielnego powołania zostaje sprowadzona do rodzinnej tradycji, której nieświadomym „drugim dnem” jest lęk przed śmiercią, bez najmniejszej świadomości, że zwycięstwo na tym lękiem jest jednym z najważniejszych owoców tego sakramentu.

ks. Maciej Warowny

TOP