Zabijająca bezczynność i niesprawiedliwy gospodarz (Mt 20, 1-16a) 25 Niedziela Zwykła A
Wystajemy na rogach ulic tego świta, aby znaleźć życie, aby je wypełnić jakąś treścią, a kiedy Bóg nas odnajduje i obdarowuje życiem wiecznym, to zaczynamy szemrać, że za mało dostaliśmy i że tak niesprawiedliwego gospodarza to nigdy w życiu jeszcze nie spotkaliśmy. Rozważana przypowieść jest rozbudowanym komentarzem do odpowiedzi na pytanie uczniów.
Po kompletnie konfundującej katechezie o niebezpieczeństwie bogactw, Piotr chce wiedzieć, co oni otrzymają w zamian za opuszczenie wszystkiego, co posiadali. Odpowiedź Jezusa brzmi: „I każdy, kto dla mego imienia opuści dom, braci lub siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy. Wielu zaś pierwszych będzie ostatnimi, a ostatnich pierwszymi.”
Pieniądze i poczucie zasług pozostają zawsze wewnętrznie połączone. Jezus dając uczniom obietnicę stukrotnej odpłaty natychmiast wprowadza element, który konfrontuje nas z kolejną trudnością: „Pierwsi ostatnimi, ostatni pierwszymi.” Czy nie wystarczyłaby obietnica o stukrotnej nagrodzie? „Opuściliśmy wszystko, poszliśmy za Jezusem, otrzymaliśmy piękną odpłatę.” Czy nie brzmi to wspaniale? Dla nas tak, ale nie dla Jezusa. On musi dotknąć istoty problemu, czyli naszej mentalności, która miłość, nagrodę, dar natychmiast musi połączyć z zasługą, włożonym wysiłkiem, poniesionym trudem, etc. To dlatego Jezus opowiada przypowieść, która narusza nasze poczucie sprawiedliwości, a jej ekonomiczna interpretacja to po prostu „psucie rynku”, które nie znajduje najmniejszego uzasadnienia.
Niezależnie od osobistych doświadczeń, wychowania i środowiska pochodzenia, każdy z nas jest wezwany przez Chrystusa, aby wzrastać w wierze. Rozważanej Ewangelii może śmiało nadać tytuł: Inicjacja do życia darmową miłością Boga. Tak ukazana darmowość narusza ludzkie rozumienie i pragnienie sprawiedliwości. Ale dobroć Boga nie oznacza pobłażliwości dla zła czy mniej surowego kryterium w rozpoznaniu tego, co jest grzechem. Zajmujemy się konwertytami i neofitami, ewangelizujemy nieznających Chrystusa, ale prawdziwy problem mamy z tymi, co „od dziecka, zawsze i nieprzerwanie służą Bogu”. Okazuje się, bowiem, że służą Bogu, którego nie znają i przenoszą do rzeczywistości wiary zasady tego świata: „na nagrodę trzeba sobie zasłużyć”, „nic za darmo”, „jak będziesz grzeczny, to babcia będzie cię kochać”, etc. Kto z nas rzeczywiście zna Boga? Kto jest wolny od mentalności zasług? Kto nie rywalizuje, choćby wewnętrznie, na poziomie uczuć i nie czuje się pokrzywdzony, kiedy nagradza się tych, którzy robią wyłącznie „dobre wrażenie”?
Myślę, że większość czytelników Echa Ewangelii można śmiało zaliczyć do robotników pierwszej (lub wczesnej) godziny. W konsekwencji mamy poważny problem. Uwierzyć, że życie wieczne jest darem, którego Bóg udziela rzeczywiście za darmo każdemu, kto zechce odpowiedzieć na Jego zaproszenie, każdemu, kto pozwoli, aby Bóg odnalazł go na rynkach tego świata. Poczucie włożonego trudu, poświęcenie, ograniczanie się, rezygnacja z tego, co świat oferuje sprawiają w nas zapotrzebowanie na innego rodzaju rekompensatę. Jezus pokazuje na ten rodzaj gratyfikacji nauczając o tych, co „chodzą w powłóczystych szatach, zasiadają w pierwszych rzędach i na zaszczytnych miejscach, lubią publiczne pozdrowienia i chcą być nazywani mistrzami.” Nie chodzi o brak nagrody. Ta została jasno przedstawiona uczniom. Chodzi o przemianę serca, tak aby łaska nie stawała się zasługą, a wybranie powodem do patrzenia z góry na innych.
Żyjemy w nieustannym napięciu między dwoma rzeczywistościami. Wydaje nam się, że istnieje świat przyjemności, z których część jest surowo zakazana, a generalnie są one zawsze moralnie podejrzane, oraz świat samo-ograniczeń, rezygnacji, poniesionych cierpień i poświęceń, których Bóg od nas oczekuje, aby nas nagrodzić. W konsekwencji rezygnując z przyjemności natychmiast oczekujemy jakiejś gratyfikacji. I uznajemy to za normalne. I właśnie tę „normalność” Jezus pragnie zniszczyć w nas. Poniesione wyrzeczenie jest szansą i łaską, a nie zasługą, za którą należy nam się zapłata. Pracując w winnicy Pana od wczesnego rana zyskujemy, a nie tracimy. Ale pierwszym zyskiem ma być przemiana naszej mentalności. Mentalność tego świata, w której „przyjemność nicnierobienia” jest równocześnie obiektem zazdrości i powodem do potępienia, a nie nieszczęściem, z którego trzeba ratować ludzi za wszelką cenę, musi zniknąć z naszego życia.
Uczniowie opuścili wszystko, ale dzięki temu otrzymali życie. To chce im Chrystus ukazać. Zostali znalezieni i wybrani, powołani, i dlatego z tytułu bycia z Chrystusem nie mają żadnych przywilejów ani zaszczytów. A ich zyskiem jest doświadczenie życia wolnego od strachu, który towarzyszy ludzkości. „Umiem cierpieć biedę, umiem i obfitować. Do wszystkich w ogóle warunków jestem zaprawiony: i być sytym, i głód cierpieć, obfitować i doznawać niedostatku. Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia.” Zazdrosne spojrzenie na tych, którzy zostali odnalezieni przez Gospodarza w ostatniej godzinie dowodzi, że nosimy w sobie naturę starego człowieka. Nie jesteśmy synami Królestwa. Przecież praca w winnicy chroni przed „poszukiwaniem po omacku”, „pozostawaniem w ciemnościach”, „uleganiem pożądliwościom tego świata.” A nagrodą, niepodzielnym denarem, jest życie wieczne.
ks. Maciej Warowny, Francja