Święte karcenie (Hbr 12, 5-7. 11-13) 21 Niedziela Zwykła C
Upomnienie, karcenie, wychowanie, ćwiczenie to różne znaczenia jednego greckiego słowa użytego przez autora Listu do Hebrajczyków.
Bóg nieustannie wychowuje-karci-upomina swój lud. Czyni to poprzez wydarzenia, których wszyscy są uczestnikami, ale najczęściej tylko nieliczni je rozumieją i wyciągają wnioski.
Czyni to także poprzez historię indywidualną, niedostępną dla ogółu. Każde kolejne pokolenie może korzystać z doświadczenia przodków, z ich wiary i świadectwa. To właśnie próbuje ukazać nam List do Hebrajczyków, mówiąc o wielości świadków, którzy nas poprzedzili. Ponieważ nie wyciągamy wniosków z życia świadków wiary, Bóg karci także nas. Jednak celem karcenia nie jest stworzenie jakiegoś chrześcijańskiego „nadczłowieka”, ideału, pełni doskonałości. Początek piątego wiersza, niestety pominięty w naszej lekturze, jako cel działania Boga wskazuje przeciwstawienie się grzechowi, odrzucenie tego, co niszczy nasze życie, nawet za cenę przelanej krwi, jak ukazują to męczennicy. Każde dzieło Boga jest Jego Słowem skierowanym do nas. Dlatego w Słowie Boga, które zostało zapisane w Piśmie Święty i dane jako dziedzictwo i źródło wiary wszystkim pokoleniom, mogę odkrywać sens doświadczanego przez mnie wychowania-karcenia-upominania.
Ale dlaczego Bóg miałby mnie karcić? Dlaczego mam uznać, iż trudne doświadczenia mogą pochodzić od Niego i mają sens? Saint-Exupéry tak pisał: „Znam takie plemiona zdegenerowane, które nie piszą już wierszy, tylko je czytają, nie uprawiają ziemi, ale odwołują się przede wszystkim do pracy niewolników. (…) Nie lubię tych, co mają serca osiadłych. Ci, co w nic się nie przemieniają nie stają się sobą. Życie nie da im dojrzałości. A czas przepływa dla nich jak piasek przez palce i niesie zgubę. (…) W miłości nie znajdziesz więc odpoczynku, jeżeli z dnia na dzień nie będzie się przemieniała, tak jak to jest z miłością macierzyńską.” Karcenie prowokuje do przemiany. Karcenie stawia pytania o sens naszych planów i oczekiwań. Karcenie podważa naszą naiwną wiarę, że chcąc dobra zawsze je czynimy. W takim kontekście grzech nie jest pojedynczym aktem przekroczenia któregoś z przykazań, ale grzech to odepchnięcie miłości, która pragnie mojego wzrostu i dojrzewania. Grzechem jest więc trwanie w iluzji świętego spokoju, zamykanie oczu w obliczu cierpienia, nawinie wierząc, że jeśli odrzucę obraz Boga, który wychowuje-karci-upomina, to nie będę konfrontowany z trudnościami, które przerastają moje siły.
Nigdy nie uda mi się odczytać Bożego zamysłu względem świata i mojego osobistego życia, jeśli nie uznam, że Bóg jest obecny w historii, że ona nie wymknęła się spod Jego kontroli. Bez tego fundamentalnego aktu wiary każde trudne doświadczenie, każde cierpienie i każda porażka są pozbawione sensu. I wcale nie chodzi tu o naiwne doszukiwanie się jakiegoś dobra, które może wyniknąć z doświadczonych cierpień, bowiem szczytem pytań o obecność Boga w historii i o Jego moc nad nią jest cierpienie niewinnych. Rzeź niewiniątek w Betlejem, obozy koncentracyjne i gułagi, rzezie i ludobójstwa nie dają się wytłumaczyć naszą logiką wyprowadzania dobrych skutków z doświadczonego zła. Dopiero w Krzyżu Jezusa możemy spojrzeć na bezsens takiego cierpienia i odkryć obecność Boga w najbardziej absurdalnym cierpieniu. Dopiero z tej perspektywy także nasze codzienne doświadczenie wychowania-karcenia-upominania ze strony Boga nie może mieć innego sensu, jak wejście w doświadczanie miłości, która daje się w ofierze drugiemu człowiekowi. Krzyż Jezusa jest jedynym światłem rozjaśniającym sens Bożego wychowania, które odbieramy jako kary lub też niezasłużone cierpienie. Bóg mnie kocha, a krzyż Jego Syna jest tego niepodważalnym świadectwem.
ks. Maciej Warowny, Francja