Jezus zszedł do mojej śmierci (Flp 2, 6-11) Niedziela Palmowa C
„Z głębokości wołam do Ciebie, Panie!”; „On wyciąga rękę z wysoka i chwyta mnie, wydobywa mnie z toni ogromnej!”; „Wydobył mnie z dołu zagłady i z kałuży błota, a stopy moje postawił na skale i umocnił moje kroki.” Uniżenie Chrystusa nie jest iluzoryczne. On schodzi w otchłanie ludzkiego grzechu, poniżenia, ciemności i lęków. Kenoza Chrystusa jest drogą odnalezienia każdego
z nas w naszej rzeczywistości smutku i śmierci. Ale my sobie nie wybraliśmy tej rzeczywistości. Jest ona konsekwencją naszych grzechów i zranień doznanych z powodu grzechów innych lub też docierania do głębin świadomości własnego ja, w którym z przerażeniem odkrywamy, że Bóg nie jest dla nas Panem panujących, nie stanowi zwornika naszego istnienia. Ten ostatni grzech to pozostawienie Boga „obok” naszego życia. Pozornie nie jest ani czynieniem jakiegoś zła, ani sprzeciwem, buntem czy też świadomym przekraczaniem Bożych praw. Otchłanie naszego życia, zagubienie i lęki rodzą się z fałszywej pobożności, w której oddajemy Bogu wszelkie hołdy i honory, ale nie pozwalamy, aby On wkroczył w ciemności naszego grzechu i wziął go na siebie. Uwiedzeni własną pychą sami chcemy zmagać się z grzechem, zapominając, że to „w Jego ranach jest nasze zdrowie.”
Jezus staje się podobnym do ludzi dotykając naszego egzystencjalnego bólu i naszych lęków. Tam odnajduje nas w prawdzie naszego codziennego życia. Tam bowiem nasza pycha, pragnienie niezależności, chciwość i chęć zaspokajanie wszystkich pragnień i popędów nas doprowadzają. On wkracza bez lęku w naszą śmierć, aby ją unicestwić, aby stać się „śmiercią naszej śmierci”. Kiedy Jan Ewangelista podkreśla, że Jezus doznaje wywyższenia w momencie ukrzyżowania, że wówczas staje się Panem-Dającym-Życie i przyciąga wszystkich do siebie, to w niczym nie sprzeciwia się nauce Pawła o uniżeniu krzyża. Obaj Apostołowie mówią o tej samej rzeczywistości, w której miłość Boga idzie na spotkanie ludzkiego grzechu, słabości, niepewności, obawy. Jezus króluje z wysokości krzyża, na który wchodzi uniżając się i stając się uczestnikiem naszego nieszczęścia. Bóg staje się podobny człowiekowi, aby człowiek mógł odzyskać swoje podobieństwo do Niego. Krzyż Jezus przywraca nam zdolność kochania. Miłość rodząca się z Jezusowego krzyża nie ma nic wspólnego z zaciskaniem zębów i „poświęcaniem się”. Nie ma w niej cienia smutku z powodu utraconej szansy na grzeszną przyjemność, a w obliczu konsekwencji grzechu nie rodzi ona poczucia, że „słusznie mi się należało” za to, co zrobiłem.
Filipianie, najbardziej umiłowana przez Pawła wspólnota, jest powiernikiem najpiękniejszego hymnu o miłości Boga do człowieka, hymnu o kenozie. Ale nie zachwyt nad nieogarnioną miłością Boga może nas uratować z naszych otchłani śmierci i grzechu, lecz Jego rzeczywista obecność w ciemnościach zrodzonych naszym grzechem. On zstępuje w centrum naszego samooskarżania, poczucia winy, naszych lęków przed karą, naszego przekonania, że nie dorastamy do powierzonych nam zadań. Bezsenne i przepłakane noce, poczucie grzechu, którego nie da się zmniejszyć kolejnymi spowiedziami, świadomość zmarnowanego życia i całkowicie źle zainwestowanych talentów stają się miejscem wybranym przez Chrystusa. Ona tam pragnie być przyjęty, aby nas wynieść do chwały Nieba, aby nas wyrwać z błotnego grzęzawiska, z okowów śmierci, których nikt i nic nie mogło złamać. Opis Męki Jezusa nie ma nic z rzewnego płakania nad Jego cierpieniami, ale to świadectwo Jego zstąpienia do mojej śmierci, to historia Jego obecności przy mnie, abym nie został sam w mojej beznadziei, lecz bym ze śmierci przeszedł do życia.
ks. Maciej Warowny, Francja