Znać to kochać (1 J 4, 7-10) 6 Niedziela Wielkanocna B
Agape, chrześcijańska miłość, która przewyższa każdą inną formę miłości, jest wyrazem autentycznej znajomości Boga. Jednak nie tylko głębia miłości wyrażona terminem agape winna przyciągać naszą uwagę.
Drugim terminem bogatym w treść jest greckie ginosko, czyli znać. Nie chodzi bowiem wyłącznie o znajomość w sensie intelektualnym, ale o głęboką i wiążącą relację. Czasownik ten wyraża ideę poznania, które angażuje poznającego i poznawanego. Miłość-agape jest owocem takiego poznania. Nie jest to miłość oderwana od rzeczywistości, ale jak najbardziej realna i ludzka. Benedykt XVI tak o niej pisał: „Bóg jedyny, w którego wierzy Izrael, miłuje osobiście. Jego miłość ponadto jest miłością wybrania: spośród wszystkich ludów dokonuje wyboru Izraela i miłuje go — mając jednak na celu uzdrowienie w ten właśnie sposób całej ludzkości. Bóg miłuje, i ta Jego miłość może być określona bez wątpienia jako eros, która jednak jest równocześnie także agape. (…) Przede wszystkim prorocy, Ozeasz i Ezechiel opisali tę „namiętność” Boga w stosunku do swego ludu posługując się śmiałymi obrazami erotycznymi. Stosunek Boga z Izraelem jest przedstawiony poprzez metafory narzeczeństwa i małżeństwa; konsekwentnie bałwochwalstwo jest cudzołóstwem i prostytucją. (…) Eros Boga do człowieka jest zarazem (…) w pełni agape. Nie tylko dlatego, że zostaje dana zupełnie bezinteresownie, bez żadnej uprzedniej zasługi, ale także dlatego, że jest miłością przebaczającą”.
Papież doskonale także ukazuje zależność pomiędzy miłością Boga a miłością bliźniego: „Rozpoznanie Boga żyjącego jest drogą wiodącą do miłości, a „tak” naszej woli na Jego wolę łączy rozum, wolę i uczucie w ogarniający wszystko akt miłości. Jest to jednak proces, który pozostaje w ciągłym rozwoju: miłość nigdy nie jest „skończona” i spełniona; miłość zmienia się wraz z biegiem życia, dojrzewa i właśnie dlatego pozostaje wierna samej sobie. (…) chcieć tego samego, nie chcieć tego samego, to właśnie starożytni uznali za prawdziwą treść miłości: stać się podobnym jedno do drugiego, co prowadzi do wspólnoty pragnień i myśli. Historia miłości między Bogiem a człowiekiem polega właśnie na fakcie, że ta wspólnota woli wzrasta w jedności myśli i uczuć, i w ten sposób nasza wola i wola Boga stają się coraz bardziej zbieżne: wola Boża przestaje być dla mnie obcą wolą, którą narzucają mi z zewnątrz przykazania, ale staje się moją własną wolą, która wychodzi z fundamentalnego doświadczenia tego, że w rzeczywistości Bóg jest mi bardziej bliski niż ja sam. (…) Miłość bliźniego polega właśnie na tym, że kocham w Bogu i z Bogiem również innego człowieka, którego w danym momencie może nawet nie znam lub do którego nie czuję sympatii. Taka miłość może być urzeczywistniona jedynie wtedy, kiedy jej punktem wyjścia jest intymne spotkanie z Bogiem, spotkanie, które stało się zjednoczeniem woli, a które pobudza także uczucia. Właśnie wtedy uczę się patrzeć na inną osobę nie tylko jedynie moimi oczyma i poprzez moje uczucia, ale również z perspektywy Jezusa Chrystusa. Jego przyjaciel jest moim przyjacielem".
Dlatego każde doświadczenie nie-kochania bliźniego jest słusznym powodem, abym podważył moją znajomość Boga. „Nie kocham” oznacza „nie znam”. A jeśli nie znam Boga, to za kim podążam w moim życiu? Kto wyznacza mi moje drogi, ukazuje cele, prowadzi, koryguje, wspiera? Konkretnością swego nauczania Jan Apostoł obnaża łatwość, z jaką mylę wolę Boga i moją własną wolę, moje pragnienia z dobrem upragnionym przez Boga. „Nie kocham” oznacza, że nie jestem w relacji z Ojcem Niebieskim, a skoncentrowanie na sobie, stawianie siebie samego w centrum własnego życia wiąże się z narzucaniem bliźnim swojej osoby jako centralnej wartości. I nic nie pomogą najpobożniejsze deklaracje, że „chcę być dla innych, chcę im służyć, kochać ich, etc.” Lekarstwem na tę chorobę nie jest mnożenie pobożnych aktów, nowenn i pielgrzymek, lecz przyjęcie Jezusa, jako daru, w którym otrzymuję miłość Ojca. To nie ja działam. Nie ma tu mojej najmniejszej zasługi. Wręcz moje działania przeszkadzają Jezusowi. Ja mam Jemu pozwolić działać w moim życiu. Niestety zasługiwanie przed Bogiem zaczyna się od momentu, kiedy pierwszą spowiedź małe dzieci przeżywają jako swoje dzieło dla Jezusa: „Patrz Panie Jezu, jak wysprzątałem dla ciebie moje serduszko!” Prawda zaś jest taka, że nie pozwoliłem Jezusowi działać w moim życiu, ale od początku narzucałem Mu to, co On dla mnie powinien robić. Rodzice i księża mówili mi, czego mam się od Niego domagać, co jest dla mnie dobre. Jedyna zmiana, jaka z wiekiem się dokonała, to że teraz wydaje mi się, że to ja sam decyduję, co Jezus powinien mi dać. Dlatego tak cenne jest doświadczenie prawdy o mnie dzięki wszystkim wydarzeniom nie-kochania. Cenne nie dlatego, że dobre, ale dlatego, że zmusza mnie do krzyku z głębi duszy: „Panie, chcę Cię znać! Daj mi Siebie poznać, abym mógł kochać Ciebie, siebie i bliźnich!”
ks. Maciej Warowny