Miłość i zaświaty (1 Tes 4, 13-18) 32 Niedziela Zwykła A

Nie mogąc samemu udać się do Tesalonik, Paweł wysyła do tamtejszej wspólnoty Tymoteusza. To on przynosi Apostołowi Narodów wieści o życiu i wierze braci, ale równocześnie przekazuje mu troski i niepokoje Tesaloniczan.

W następujący sposób wyobrażam sobie trudności tej wspólnoty, na które Paweł odpowiada rozważanym dziś tekstem. Pierwsze pokolenie chrześcijan bierze nazbyt dosłownie naukę o powtórnym przyjściu Chrystusa, którego oczekują już za dni swojego ziemskiego życia. Ale Chrystusa nie powraca, a bracia zaczynają umierać. Dzięki Ewangelii między wierzącymi tworzy się nowy rodzaj więzi, będący owocem wzajemnej miłości. Los drugiego człowieka przestaje być obojętny, a miłość Boga nie jest ideą, ale praktycznym doświadczaniem braterstwa i jedności. Tym bardziej palącym staje się pytanie o to, co z moimi bliskim, którzy czekali na Chrystusa, ale wcześniej niż On przyszła do nich śmierć?

Odpowiedź Pawła niczym nie zaskakuje, ale uzmysławia rozmiar owoców Chrystusowej śmierci i zmartwychwstania. Te fundamentalne wydarzenia obejmują wszystkich, wszędzie i w każdej epoce. Jednak pytanie Tesaloniczan nie rodzi się z teologicznych dociekań, ale z doświadczenia wzajemnej miłości i przywiązania. Śmierć kochanych osób rodzi pytanie, czy aby nie na próżno uwierzyliśmy w powrót Chrystusa na ziemię? Tak było w Tesalonikach, natomiast dziś możemy dostrzec raczej inną zależność: skoro bliscy, których kochamy, umierają, to Bóg nie ma autentycznej władzy nad naszymi losami. Dlatego jednym z tragicznych owoców odchodzenia od wiary jest utrata więzi międzyludzkich, a co za tym idzie wzrost postaw egoistyczno-narcystycznych. Jesteśmy świadkami, jak brak wiary w zmartwychwstanie skutkuje koncentrowaniem się na sobie i lękiem przed autentyczną więzią, przywiązaniem i miłością do drugiego człowieka. I nie chodzi wyłącznie o aspekt utraty własnego życia, jako daru miłości do bliźniego, ale także o lęk przed bólem rozstania i poczuciem utraty, kiedy ważna i kochana osoba umiera.

Chrystus przyjął naturę człowieka i w Nim możemy rozpoznać jej ostateczny cel. Skoro On umarł i zmartwychwstał, to także każdy z nas doświadczając śmierci, doświadczy i zmartwychwstania. Problemem pozostaje „jeśli wierzymy …”. Bowiem na wzór pogańskich wierzeń możemy zredukować chrześcijaństwo do doczesności, do uporządkowania ziemskiego życia poprzez system wartości, przywilejów lub wykluczeń społecznych. Ale wówczas do nas odnoszą się słowa: „Jeżeli tylko w tym życiu w Chrystusie nadzieję pokładamy, jesteśmy bardziej od wszystkich ludzi godni politowania”. Nadzieja chrześcijan jest zakorzeniona w wydarzeniu śmierci i zmartwychwstania, a nie w oczekiwaniu na poprawę doczesności lub w obietnicy bezproblemowego życia. Taka nadzieja nie jest związana ze wskazywaniem czasów i precyzowaniem znaków powtórnego przyjścia Chrystusa. Bez niej jesteśmy podobni do pogan, którzy budują ufność w „boską protekcję” na ilości i jakości składanych ofiar oraz na podejmowanych umartwieniach, a pobożność sprowadzamy do dyscypliny moralnej, zazwyczaj motywowanej strachem przed karą. Dlatego ból wspominania kochanych osób, które już odeszły z tego świata, warto wzbogacić pytaniem zrodzonym z dzisiejszej lektury: czy wierzymy, że Jezus istotnie umarł i zmartwychwstał i oczekujemy, że po śmierci i my zmartwychwstaniemy?

ks. Maciej Warowny

TOP