Miłość, która nie wypala - Ks. W. Błaszczak SAC

Miłość,  która nie wypala

             Jedni mówią, że Adam ma dobry charakter, a inni że jest po prostu dobrym człowiekiem. To właśnie u niego były najlepsze prywatki. Można było na nich dobrze się pobawić, spotkać interesujących ludzi, posłuchać świetnej muzyki, potańczyć, popić dobrego wina. Jego słabością był sport. Nie miał umiaru. Na treningach i na meczach dawał z siebie wszystko. Wreszcie przesadził: po ostrej kontuzji musiał odejść ze swojej drużyny. Wszyscy żałowali, ale wyrok lekarzy był bezlitosny. Teraz może jedynie poodbijać piłkę z dzieciakami, ponieważ z dorosłymi zaczyna grać na całego i jest bliski ponownej kontuzji.
               
Rodzina, firma, praca w lokalnym samorządzie, zaangażowanie w parafii – Adam, jak ty sobie z tym wszystkim radzisz, spytał go najbliższy przyjaciel. Od lat mieli zwyczaj chodzenia w sobotę wieczorem na szklaneczkę whisky do swojego ulubionego jazzowego klubu. Kiedyś chodzili co tydzień, teraz nieco rzadziej. Jak ty sobie radzisz Adam? A kto ci powiedział, że sobie radzę. To znaczy? Ciągnął dalej przyjaciel. To znaczy, że chyba sobie nie radzę – kontynuował Adam. Pytasz o firmę. Włożyłem w nią tyle energii i ciągle nie przynosi spodziewanych zysków, ciągle są jakieś kłopoty, a zresztą ta praca już mnie nie cieszy. Pamiętasz jak świetnie się zapowiadałem? I co? I nic! Mówisz o samorządzie. Starałem się być realistą. Nie wierzyłem, że da się zmienić cały świat. Wierzyłem jednak, że jeśli zacznę od siebie, że jeśli spróbuję zrobić coś dla konkretnych ludzi żyjących wokół mnie, to świat choć trochę stanie się lepszy. W dodatku wierzyłem, że nie jestem w tym sam. Wyobrażasz sobie, że teraz czuję złość do tych, którzy przychodzą do mnie po pomoc. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że to banda naciągaczy i egoistów. Wydaje mi się, że każdy z moich współpracowników troszczy się jedynie o siebie, o swoją rodzinę. Zaangażowali się chyba po to, aby uchodzić za porządnych obywateli i usypiać swoje sumienia. Kościół… chyba jeszcze jestem człowiekiem wierzącym, ale to już nie to samo co kiedyś. Wyobrażasz sobie, że jestem pusty. Ja już się nie modlę. Na Mszy stoję jak za szklaną szybą. Słucham i nie słyszę, patrzę i nie widzę, jestem i mnie nie ma. Najbardziej cierpię jednak w domu. Mam wspaniałą żonę, cudowne dzieci… Kiedyś tak wiele do nich czułem… W oczach Adama pojawiły się łzy.
             Przyjaciel zamówił drugą szklaneczkę ich ulubionego trunku. Wypaliłeś się stary – stwierdził patrząc Adamowi w oczy. Wypaliłeś się, a z drugiej strony wreszcie mówisz. Im bardziej byłeś silny, ułożony, uśmiechnięty tym bardziej czułem, jak się zamykasz. Wiele o tobie myślałem. Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo marzyłem żebyś się wreszcie rozpadł, żeby cię to wreszcie wszystko przerosło.
          Adam był zawsze silniejszy. To właśnie jego przyjaciel potrzebował od czasu do czasu wsparcia, rozmowy, rady. Sytuacja stawała się coraz dziwniejsza. To Adam patrzył na ludzkie łzy, ale nikt dotąd nie widział jak płącze. Zrobiło mu się głupio. Już dobrze – powiedział – mam dzisiaj gorszy dzień. Jest OK., dajmy temu spokój, to chwilowe trudności w pracy.
          Nie Adam – przyjaciel nie dawał za wygraną – to nie są chwilowe trudności w pracy, to są twoje nierozwiązane problemy, z którymi już od lat sobie nie radzisz. To ja zawsze byłem słabszy, zawsze słuchałem twoich rad, zawsze mogłem na ciebie liczyć. Proszę cię, daj mi teraz szansę, abym mógł zawalczyć o ciebie. Daj mi szansę być twoim przyjacielem, a to coś więcej niż bycie młodszym bratem potrzebującym pomocy starszego. Adam rzeczywiście był starszy. Wiem, że tak w głębi duszy nie do końca wierzysz, że można być twoim przyjacielem. Nie raz widziałem jak bałeś się, że cię opuszczę.
            Adam próbował przerwać, ale wyczuł, że nie ma szans. Nie poznawał swojego przyjaciela. Nie spodziewał się, że usłyszy słowa wypowiadane z ogromną siłą i miłością jednocześnie. W dodatku miał zupełnie ściśnięte gardło, ponieważ po raz pierwszy ktoś mówił do niego z tak wielką troską i miłością.
           Przyjaciel mówił dalej. Kiedyś wreszcie zauważyłem, że to ty zawsze organizujesz, zapraszasz, płacisz. Zaczęło mnie to upokarzać. Jednocześnie widziałem masę ludzi, którym to odpowiadało. Czerpali z ciebie jak ze studni bez dna. To było dziwne, ale czułem się przez ciebie coraz bardziej upokarzany. Wiadomo: ty zaradny – ja nie, ty silny – ja nie, ty odważny – ja nie. Twoja wielkość stawała się nie do zniesienia. Zacząłem dusić się w naszej relacji. Z drugiej strony zawsze byłem i ciągle jestem przekonany do twojej uczciwości i dobroci. Nie umiałem sobie z tym poradzić.
              Pamiętasz, jak załamałem się jakiś czas temu? Straciłem pracę, rozwiodłem się z żoną, syn przestał mnie szanować… Trafiłem na terapię. Boleśnie, ale wreszcie twórczo przeszedłem przez moje zranienia i słabości. Zobaczyłem, że boję się być w pełni dorosły i odpowiedzialny. Zobaczyłem, że całe życie szukałem kogoś, na kim mógłbym się oprzeć, za kim mógłbym się schować, kto brałby na siebie odpowiedzialność za moje życie. Znalazłem ciebie. Chcę żebyś mnie teraz dobrze zrozumiał, ale przyjaźń to nie wszystko, co nas łączy. My jesteśmy swoiście od siebie uzależnieni. Mówię ci to, ponieważ chcę, aby łączyła nas przede wszystkim przyjaźń, a nie uzależnienie.
              Weszliśmy w tę nie do końca dojrzałą relację, ponieważ ja chorobliwie potrzebowałem się na kimś oprzeć, a ty chorobliwie potrzebujesz dawać wsparcie. Dlaczego? Dlatego że tak w głębi serca nie wierzysz w siebie, nie wierzysz, że można cię pokochać, że można z tobą być. Zrobiłeś wiele wspaniałych rzeczy. Jest w tobie dużo dobrej woli, ale oprócz tego masz ogromny przymus zasługiwania na miłość, kupowania jej. Nawet tu w klubie jest ci głupio, że każdy z nas płaci za siebie. Gdy płaciłeś za nas obu, to wszystko było dobrze. Gdy zaproponowałem, że raz zapłacisz ty, a raz ja nie zgodziłeś się. Ty nie możesz mieć długów.
             Jest w tobie pustka, którą próbujesz zapełnić służbą człowiekowi, rodzinie, sprawie. Gdybyś pracował dla pieniędzy i satysfakcji z pracy, która zawsze była dla ciebie interesująca, nie mówiłbyś dzisiaj, że nie poradziłeś sobie z firmą. W jakiejś części prowadzisz tę firmę, aby zasłużyć na miłość, a na miłość zasłużyć się nie da. Gdybyś w kościele i w samorządzie był dla ludzi, na których potrzeby jesteś wrażliwy, nie pozwalałbyś się wykorzystywać, umiałbyś stawiać granice. Ty jednak zasługujesz na miłość i dlatego straciłeś szacunek do ludzi i radość pomagania im. Nie potrafisz uwierzyć, że można cię pokochać, że można z tobą być i dlatego nie dostrzegasz tych, którzy rzeczywiście cię kochają. Właśnie dlatego zaniedbujesz rodzinę, zaniedbujesz naszą relację, dręczy cię poczucie winy i nie potrafisz nikomu odmówić. Masz wrażenie, że jak odmówisz, to nie zasłużysz na miłość i znowu przeżyjesz odrzucenie, którego kiedyś tak dotkliwie doświadczyłeś.
             Wypalenie zdarza się najczęściej tym, których praca wymaga intensywnych kontaktów z ludźmi. Dotyczy to np. psychologów, pedagogów, lekarzy, nauczycieli, pielęgniarek. Według Christiny Maslach istnieją trzy składniki wypalania się: wyczerpanie emocjonalne, coraz niższa ocena własnych dokonań oraz depersonalizacja połączona z cynicznym patrzeniem na innych i coraz mniejszą wobec nich wrażliwością.
 
                 Prawdziwa miłość nie wypala. Najpierw trzeba jednak jej doświadczyć. Jeśli w historii życia zabraknie tego doświadczenia nie wszystko stracone. Można się na nie otworzyć. Wymaga to przede wszystkim woli zmiany, wsparcia ze strony Boga i ludzi, a niekiedy specjalistycznej pomocy psychologicznej.Dotkliwie przeżyte wypalenie może być początkiem zmiany. Jednak nie zawsze trzeba się wypalić, aby podjąć decyzję o dojrzewaniu w miłości, szczególnie tej miłości która nie wypala. 

Ks. dr Wiesław Błaszczak SAC

Ośrodek Terapeutyczno-Szkoleniowy OTS