NMP - Obraz i Matka Kościoła - Ks. Wojciech Rebeta

 Polecamy cykl medytacji maryjnych ks. Wojciecha Rebety (SFD).     Kościół – mój dom, miejsce mych narodzin,
    miejsce moich spotkań, pragnień i nadziei,
    miejsce mego bólu, bo są – co odchodzą


                                                 Najświętsza Maryja Panna
                                                 OBRAZ I MATKA KOŚCIOŁA  Drodzy Bracia i Siostry!
                Założyciel Opus Dei, św. Josemaria Escriva, o Kościele i Maryi tak powiedział: „Jakąż nadzwyczajną lekcją jest każda z nauk Nowego Testamentu! – Po tym, kiedy Mistrz wznosząc się ku prawicy Boga Ojca powiedział im: „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody”, uczniowie pozostali pełni pokoju. A jednak mają wątpliwości: nie wiedzą, co czynić, i zbierają się z Maryją, Królową Apostołów, aby przemieniać się w żarliwych głosicieli Prawdy, która zbawi świat”.
                Dziś, w uroczystość Świętych Apostołów Piotra i Pawła, w kolejnym dniu Tygodnia Maryjnego, chcemy zgłębiać tajemnicę Kościoła Świętego w odniesieniu do Maryi, Obrazu i Matki Kościoła.

                                                                      I
                Kościół jest tak złożoną rzeczywistością, wielowątkową, zarówno w swej strukturze, pochodzeniu, jak i celu, w odniesieniu do Boga i ludzi, świętości i grzeszności, rzeczy przeszłych, ale i przyszłych, że próbę jego opisywania można porównać do podejścia pod niebotycznie ogromne pasmo górskie. Nie sposób go wręcz zmierzyć, ani przejść w całości. Ale spróbujmy wejść na jedną ze ścieżek i przyglądać się temu dziełu. Dla mnie Kościół jest przestrzenią życia. Gdy próbuję sobie wyobrazić czym jest, czy też raczej co mi Kościół daje, wówczas najłatwiej to dostrzegam wyobrażając sobie, co by było, gdyby on nie istniał. Nikną wtedy gotyckie katedry, wielkie bazyliki, jak i małe kapliczki. Nie ma kościołów i nie ma w nich Boga, więźnia miłości co trwa w tabernakulum; bo nie ma też kapłanów, a słowo nie ma mocy, by ciałem się stawało. Nie ma chrztu, ani sakramentów, co po nim przychodzą. Nie ma księgi życia, z której Chrystus mówi, bo nie ma też historii powołania Apostołów. Nie ma Piotra – Opoki, ani jego władzy. Nie ma kapitana, ani jego łodzi. Nie ma misji głoszenia narodom. Zamiast wspólnoty zaczyna się zebranie, w którym każdy ustala takie reguły, jakie mu pasują. I jakoś też trudno dostrzec dostęp do nieba. Jest natomiast samotność, zdwojona przez grzech, którego nikt nie jest w stanie zdjąć z ramion człowieka.
                Kościół jest Matką, ale i Maryja jest Matką. Te dwie rzeczywistości jakoś nakładają się na siebie, choć przecież nie są identyczne ze sobą. Nie będziemy tego jednak analizowali. Są pewne tajemnice, w które najlepiej wnika się miłością. Ona tłumaczy. Dość na tym, że Maryja jest w swej doskonałości jakby wzorem Kościoła – miejsca spotania człowieka i Boga. Maryja jest Matką Chrystusa, a więc i Jego mistycznego Ciała, nas wszystkich – latorośli wszczepionych w krzew winny.                                                                    
                                                                  
                                                                  II

              
Kościół jest domem, miejscem narodzenia. Dla nas jest jak Matka, która uczy, karmi, wspiera, pociesza, prowadzi; daje życie i to nie byle jakie, ale życie wieczne. Ktoś powie: A co z pijanym mężem, który bije żonę? To przecież ochrzczony. Co z prostytutką, złodziejem, bandytą? Co powiedzieć na całe zastępy katolików, i kiedyś, i dziś, tych świeckich i tych z duchowieństwa, klasztorów? Co powiedzieć na wielowiekowe góry usypane z najprzeróżniejszych grzesznych kamieni, czasem małych, ale częściej takich, co są nie do udźwignięcia? Podpowie nam filar Kościoła, Apostoł narodów: „Gdzie jednak wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska” (Rz 5,20). Tak, to prawda, są dzieje grzechu. Ale i są dzieje zbawienia. Są grzeszne dzieci, ale Matka jest święta. I dlatego tej Matki nie wolno opuszczać! Nigdy. Wyobraź sobie: Twój brat bije twoją matkę. Co robisz? Czy z tego powodu przestajesz ją kochać i także zadajesz jej rany? Powiesz: „to absurd; nigdy tak się nie zachowałem i nie zachowam”. Pozwól, że sięgnę po historię Dawida. Był czas, że zgrzeszył, bardzo poważnie, cudzołóstwem i śmiercią. I po tym Pan przemówił do Niego ustami proroka Natana. Ten opowiedział mu historię o bogaczu, który miał bardzo wiele owiec i liczne stada bydła. Spodobała mu się kiedyś pewna owieczka, będąca jedyną własnością pewnego człowieka. Bogacz mu ją zabrał. Gdy Dawid usłyszał tę opowieść, powiedział wzburzony do proroka: „Na życie Pana, człowiek, który tego dokonał, jest winien śmierci” (2 Sm 12,5). I wtedy „Natan oświadczył Dawidowi: Ty jesteś tym człowiekiem” (w.7). Jak łatwo nie widzieć swoich grzechów. A przecież św. Jan oznajmia: „Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy” (1 J 1,8).
            
Chrześcijanin zawsze ma zaczynać od siebie. Bije się w swoje piersi. A jeśli widzi grzechy swego brata, które w istocie zawsze ranią ich wspólną matkę, to biegnie jej na pomoc. Nie przez zabicie swego brata, bo matka by jeszcze bardziej płakała. Ale wsłuchuje się w głos Zbawiciela, który opowiedział niegdyś swoim uczniom, jak to pewien figowiec od wielu lat nie wydawał owocu i dlatego jego właściciel chciał go wyciąć. Jednak ogrodnik prosił: „Panie, jeszcze na ten rok go pozostaw, aż okopię go i obłożę nawozem; i może wyda owoc” (Łk 13,8-9). Ten, który kocha swoją matkę, kocha także jej wszystkie dzieci. Tak chce ją zadowolić. I dlatego żyje w służbie poświęcenia się. Nie tylko dba, by jej osobiście nie zranić. To za mało. Bo miłość woła o więcej; zawsze o więcej. „Miłość nigdy nie ustaje” (1 Kor 13,8). Tak jak Jezus zmartwychwstały utwierdzał na nowo Piotra i pytał się go: „Czy miłujesz Mnie więcej?” (J 21,15). Tym pytaniem Piotr dzieli się z kolei z każdym z nas. On go osobiście otrzymał. Ale Piotr przewodzi wspólnocie uczniów, którzy mają obowiązek to pytanie przekazywać dalej; by głos Chrystusa nigdy nie zamilkł. I tym Kościół żyje. Tym matka karmi swoje dzieci.
            
Powinno się więc spojrzeć na Kościół w dwójnasób. Jest matką, która daje i jest matką, którą się wspiera. Kościół nie jest supermarketem, do którego się wchodzi, żeby coś wziąć. Chrześcijanin nie jest klientem, który tylko myśli o konsumpcji. Kościół to dom, twój własny i będzie urządzony na miarę twojej wiry, nadziei i miłości. Na miarę zdolności, które mu poświęcisz; zdrowia, które mu oddasz; czasu, którego nie będziesz liczył. Ale ten dom, twoja rodzina nigdy i o tobie nie zapomni, gdy będziesz w potrzebie. Posłuchaj, sam Chrystus to powie: „Byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem…, nagi…, chory…, w więzieniu…” (por. Mt 25,35-36). Od ciebie zależy kim będziesz w Kościele i jak będzie wyglądała twoja Matka. Czy brakuje ci czego? Masz chleb niebieski, którego zazdroszczą ci aniołowie, ażebyś był syty; masz Słowo życia, byś wszystko wiedział; masz siostry i braci, byś nie był nigdy sam; masz pieniądz na drogę, ażebyś nim obracał; masz pierścień, sandały i płaszcz, który nałoży ci ojciec, gdy będziesz wracał z daleka. Usłysz, usłysz wołanie Chrystusa, który zwierzył się Samarytance przy studni: „Daj Mi pić!” (J 4,7).
                                                                    
                                                                        III
  
             
Historia Kościoła pełna jest żywych świadectw niesienia pomocy tym, którzy zdają się nawet umierać. W kontekście naszego wątku chciałbym przywołać postać pewnego niderlandczyka, Jorisa-Karla Huysmansa, zmarłego 100 lat temu (dokł. W 1907 r.), pisarza żyjącego we Francji. Jego powieść, o tytule „Na wspak” nazwana została „Biblią dekadentyzmu”. Huysmans do Kościoła praktycznie nie chodził. Był za to często gościem domów publicznych i knajp. Interesował się okultyzmem, magią i satanizmem. Sam o sobie mówił później, że żył w korycie, dogadzając wszelkim swoim zachciankom zmysłowym. Bóg jednak przemawiał na różne sposoby do tego marnotrawnego syna. I stało się, że pewnego razu, zaczął się w końcu modlić. I to było początkiem eksplozji nowego życia. Całkowite zerwanie z przeszłością nie nastąpiło wprawdzie jednorazowo i nie obyło się bez walki. Ale zakończyło się wielkim sukcesem. Ten dawny rozpustnik i pesymista stał się ostatecznie benedyktyńskim oblatem opactwa św. Marcina w Liguge. Nawrócenie Tego człowieka nie odbyło się w próżni, samotności. Po latach wielkiego zmęczenia samym sobą, zgłosił się – jak to sam określił – „do szpitala dusz, do Kościoła”. To w nim znalazł ratunek i sens życia. Tu spotkał też konkretnych ludzi, którzy mu pomogli. A wdzięczny Maryi, tak do Niej mówił: „A Ty, Dziewico, któraś za życia Twego nie czyniła cudów, Ty działasz je teraz, Światło dobroci, które nie zna zachodu”.
              
            
Zwróćmy się i my do Przenajświętszej Dziewicy. Maryjo, Matko Kościoła, Ty z radością porodziłaś Bożego Syna, a za Jego pragnieniem rozciągnęłaś swoje macierzyństwo na nas wszystkich. Bądź błogosławiona od każdej istoty na ziemi, w niebie, i w drodze do niego. Przyczyń się za nami, abyśmy obficie czerpiąc ze skarbnicy Kościoła, żyli w Nim, dla Niego, a przy Tobie umierali. Amen

TOP