Uzależniony w konfesjonale - o. Ksawery Knotz OFMCap (nr 8 Zbliżenia)

W ocenie moralnej postępowania człowieka uzależnionego trzeba wziąć pod uwagę to, że jest on w nałogu.

Jeżeli człowiek jest w nałogu, jego wolność jest ograniczona, nawet jeśli jest już świadomy tego, co się z nim dzieje. Ograniczenie wolności wiąże się z faktem, że człowiek zniewolony przez nałóg nie potrafi, tak jak osoba wolna, w pełni wyrazić miłości, ani wziąć odpowiedzialności za swoje życie. Siła nałogu jest silniejsza od jego woli i nie pozwala kierować się rozumem.

Większą odpowiedzialność ponosi się za decyzje podejmowane wcześniej, zanim jeszcze doszło do uzależnienia, które w konsekwencji doprowadziło do utraty wolności i dojrzałości.

Rzeczywistość nałogu jest dosyć skomplikowana.     Na początku droga, która prowadzi do nałogu, wydaje się bardzo przyjemna. Na przykład hazard daje poczucie, że szybko, bez wysiłku i bez pracy, można zarobić duże pieniądze. Jest to dla niektórych tak kusząca wizja, że są w stanie sporo zainwestować, żeby wygrać. Jeśli wygrają, rodzi się w nich poczucie szczęścia, że trafili na żyłę złota. Nie mają świadomości, że radość ta może zwiastować początek uzależnienia.

Podobnie jest w seksie. Można czuć się wyzwolonym, odkryć siebie jako osobę atrakcyjną dla innych; czuć się nawet spełnionym. Mężczyzna, któremu udaje się współżyć z kolejnymi kobietami, zyskuje duże poczucie własnej wartości. Wydaje mu się, że jest w stanie zdobyć każdą kobietę, że musi mieć w sobie coś wyjątkowego, co sprawia, że kobiety nie potrafią mu się oprzeć, że żadne ograniczenia moralne go nie obowiązują. Na początkowym etapie związki z kobietami wydają mu się dobre, gdyż dają mu przyjemność, satysfakcję, łechcą jego ego. W tak pojętym sukcesie nie widzi nic złego.

Ocena moralna w przypadku nałogów musi być roztropna.

Przyjemność i poprawa samopoczucia, które na początku nałogu mogą być bardzo intensywne, stanowią pułapkę, w jaką wiele osób daje się złapać. Im bardziej coś wydaje nam się miłe i przyjemne, tym łatwiej w to wchodzimy. Jednak po jakimś czasie to, co wydawało się dobre, wspaniałe i atrakcyjne, w czym nie dostrzegało się zła, staje się coraz bardziej destrukcyjne.

W swoim postępowaniu długo można nie zauważać zła. Wiele osób uzależnionych musiało dopiero przeżyć jakąś wielką tragedię spowodowaną własnym zachowaniem, żeby uświadomić sobie zło swojego życia. Na przykład małżonkowie, którzy notorycznie zdradzają, gdyż nie potrafią już panować nad sobą. Najczęściej jest tak, że dopóki zdrada nie zostanie wykryta, osoba zdradzająca czuje się dobrze z tym, że może spotykać się z kochanką lub kochankiem. Dopiero po odkryciu zdrady przez współmałżonka i zobaczeniu jego cierpienia przychodzi myśl, jak można było mu to zrobić.

Nieraz jest tak, że człowiek – trwając w nałogu – w pewnym momencie budzi się i dostrzega wyraźnie owoce swego życia. Uświadamia sobie to, co robi i jak żyje. Dociera do niego, że zachowanie, które kiedyś wydawało mu się ciekawe i fascynujące, staje się wielkim cierpieniem dla niego i dla jego najbliższych. Zaczyna zauważać, że picie, oglądanie pornografii, masturbowanie się, obstawianie zakładów rodzi cierpienie, rozbicie, poczucie winy i chce się od tego uwolnić, ale najczęściej patrzy się na swój problem w sposób ograniczony. Na przykład alkoholik zwraca przede wszystkim uwagę nie na destrukcję myślenia i odczuwania, świata wartości, wyższych uczuć, ale na to, czy pije, czy nie w znaczeniu bardziej zewnętrznym – czyli ile alkoholu wprowadził do swojego organizmu. Problem ocenia zewnętrznie, stwierdzając, że skoro wytrzymał jakiś czas bez picia, to nie jest alkoholikiem.

Podobnie ktoś, kto ma problemy z przeżywaniem i wyrażaniem miłości poprzez seksualność. Koncentruje się tylko na reakcjach fizjologicznych swojego ciała, na samej czynności jako takiej, starając się ograniczyć zachowania nałogowe. W sferze seksualnej ludzie często zapierają się, że już więcej nie popełnią danego czynu. Jednak po jakimś czasie znów ulegają. Im bardziej walczą, tym bardziej czują się pokonani, przegrani moralnie i albo co trzy dni przychodzą do spowiedzi, albo coraz bardziej oddalają się od Boga. A tu trzeba być bardzo ostrożnym, żeby częstej spowiedzi nie utożsamić z głęboką wiarą.

Jest tak, że dopóki człowiek spowiada się tylko z zewnętrznych objawów, które wyrażają zło, ale nie są przyczyną – sercem – problemów, jakie przeżywa, to nawet najbardziej gorliwa modlitwa i częsta spowiedź nie pomogą. Nieraz ktoś, licząc, że spowiedź pomoże mu wyrwać się z nałogu, stwierdza nagle, że łaska Boża w ogóle nie działa. Był u spowiedzi, a dalej się masturbuje. Nie jest tak, że łaska Boża nie działa, ale osoby pogrążone w nałogach często szukają ratunku w niewłaściwy sposób. I nie chodzi tu o spowiadanie się, ale o błędne zrozumienie własnego problemu i w konsekwencji powierzchowne podejście do grzechu, dalekie od odkrycia jego istoty.

W praktykowaniu spowiedzi nie chodzi o to, żeby spowiadać się z samych objawów, na przykład z masturbacji jako czynności zewnętrznej, cielesnej, niepotrzebnych dotyków ciała. Jest to duże spłycenie. Takie spowiedzi nie pomagają. Spowiadając się w ten sposób, nie dostrzega się, że ma się sporo nieuporządkowanych spraw i emocji w swoim życiu, że na przykład jest się z kimś skłóconym i potrzebuje się pojednania, że nie przebaczyło się komuś, kto skrzywdził.

Spowiedź powinna dotykać problemów, które powodują, że człowiek ulega tendencjom prowadzącym do grzechu. Idąc do spowiedzi, trzeba wyznać, że jest we mnie agresja, że zaczynam unikać ludzi lub nadmiernie szukam kontaktów z nimi, że nie radząc sobie z samotnością, nie odwiedzam znajomych; że poszukuję tyko łatwych rozwiązań w życiu, zamiast podjąć trud walki o jakieś dobro. Wyznać te grzechy, zanim one doprowadzą do kolejnych wyborów zła, mających posmak wyzwolenia. Zamknięcie się w swoim świecie, brak troski o zdrowe relacje z ludźmi, poszukiwanie łatwych rozwiązań przekłada się pośrednio na masturbację czy inny nałóg.

Źródłem grzechów jest serce. Jeśli są jakieś objawy zła, które potrafimy rozpoznać i dostrzegamy je w naszym życiu, warto wiedzieć, że nie biorą się one z zewnątrz, z samego ciała, ani nie dotyczą tylko tej widocznej zewnętrzności, ale biorą się z serca – a więc są w nas ukryte. Ważne jest, żeby człowiek coraz bardziej, coraz wnikliwiej przypatrywał się temu, co dzieje się w jego sposobie myślenia, w jego uczuciach, żeby próbował odpowiedzieć sobie na pytania, w jakim momencie i z jakiego powodu podejmuje decyzje, które prowadzą go do zła. Wtedy będzie w stanie zobaczyć własne deficyty, emocjonalne problemy, zranienia, które często wynikają z braku miłości ze strony rodziców, z życiowych traum, powodując, że ktoś, czując się samotnym, odrzuconym, skrzywdzonym i chcąc uwolnić się od tych przykrych uczuć, zaczyna szukać łatwej przyjemności, rozładowania napięcia.

Nieprzyjemne emocje, ból, cierpienie muszą się w jakiś sposób wyładować. Jest już sprawą drugorzędną, czy wyładują się poprzez seksualność, czy przez alkohol; czy nadmiernym jedzeniem, czy zaprzestaniem jedzenia; czy poprzez przymus robienia zakupów. Jeżeli zachowanie przynosi ulgę, nabieramy przekonania, że jakoś sobie radzimy, mamy sposób na szczęśliwsze życie. Jednak ostatecznie sposób ten prowadzi do cierpienia. Odsuwa objawy, a nie rozwiązuje rzeczywistych problemów, które rodzą nałóg.

Jest w nas coś takiego, że gdy jest nam źle, zaczynamy na przykład oglądać za dużo TV albo kupujemy jakieś gadżety – mężczyźni nowy telefon komórkowy, kobiety ubrania, kosmetyki – bądź robimy jeszcze coś innego, co przynosi ulgę i wywołuje zadowolenie. Wszystko to jest próbą zagłuszenia bólu; zapomnienia o tym, że pogubiliśmy się w życiu, że coś jest nie tak, jak byśmy chcieli. Poświęcając czas temu, co samo w sobie nie jest złe, próbujemy uczynić życie w danym momencie pseudosensownym. Najczęściej nie zdajemy sobie sprawy, że za różnymi wyborami kryje się cały bagaż naszego życia, nasza historia, wychowanie, relacje z rodzicami i innymi osobami oraz różne – nieraz bolesne – doświadczenia.

Jeżeli w naszym życiu mamy łatwy sposób na pozbycie się negatywnych emocji, może się okazać, że właśnie wpadamy w uzależnienie.

Odpowiedzialność moralna osoby uwikłanej w nałóg jest ograniczona, ale też trudno powiedzieć, ile tej odpowiedzialności rzeczywiście jest. Nałóg nie zwalnia zupełnie z odpowiedzialności za czyny, jakie się popełnia. Często nie tyle istotne jest szukanie odpowiedzi na pytanie o stopień odpowiedzialności moralnej, ile ważne jest podjęcie decyzji o leczeniu, o własnym rozwoju, pójście w kierunku poznawania siebie, swojego serca, żeby móc dojrzale wybierać. Żeby nie wybierać zła, jeśli na przykład czujemy się samotni, odrzuceni i wzbiera w nas agresja.

Jeżeli w życiu są problemy nałogowe, i to co Kościół określa jako poważne zło moralne, jako poważny nieporządek moralny, można także podejrzewać, że ma tu swój wpływ zły duch. Między nałogiem a wpływem złego ducha, który jest zainteresowany tym, żeby człowieka zniszczyć, doprowadzić do śmierci duchowej i fizycznej, istnieje pewne powiązanie. Jeśli zły duch przyczepi się do człowieka – nie zaraz w znaczeniu opętania, ale dręczenia, zniewolenia, przymuszania do czynienia zła  – człowiek potrzebuje uwolnienia.

Zły duch może stymulować w nas pewne napięcia, które mogą doprowadzać do nałogów lub nie pozwalać się z nich wyzwolić. Może na przykład potęgować w nas rozpacz, tak że nie chcemy już pracować nad sobą, ani nie chcemy wrócić do Boga. W takiej sytuacji człowiek, zamiast oddać Bogu swoje ciało i umysł, popada w zwątpienie i uważa się za niegodnego, żeby się do Boga zwrócić. Zły duch oddziela człowieka od Boga i utrzymuje w sferze swoich wpływów.

Nałogi to obszar, w którym psychologia łączy się z duchowością. W grupach Anonimowych Alkoholików czy Anonimowych Seksoholików realizowany jest program oparty na Dziesięciu Krokach, w ramach którego powtarza się, że trzeba odkryć Boga, Siłę Wyższą, Absolut, który jest ponad człowiekiem i kieruje jego życiem. Często jest również tak, że jeśli chrześcijanie pogrążeni w nałogu modlą się o uzdrowienie, uwolnienie od złego ducha, żeby nie przymuszał już do zła ani do grzechu, terapia przebiega o wiele lepiej. I często jest też tak, że życie duchowe zaczyna się budzić, jeśli ktoś rozpocznie terapię.

Jest to nieodkryty temat także w Kościele. Mało jest kapłanów, którzy modlą się nad osobami uwikłanymi w nałóg, przychodzącymi do spowiedzi i je egzorcyzmują. Nie w sensie odprawiania uroczystych egzorcyzmów zarezerwowanych dla nielicznej grupy egzorcystów, ale w znaczeniu odmówienia prostej modlitwy o uwolnienie od złego ducha, którą może odmówić nawet świecki.

Ważne jest, żeby człowiek nie bał się przyjść do Boga ze swoimi problemami, także nałogowymi, ale nie na zasadzie magicznej transakcji: „Panie Boże, jak nie będę pił, to Ty pomożesz mi znaleźć pracę”. Ważne jest też, żeby pamiętał, że łaskę otrzymuje się za darmo, że nie trzeba na nią wcześniej zapracowywać, żeby ją otrzymać. Nie trzeba najpierw wyjść z nałogu, by doświadczyć miłosierdzia Bożego – rozumianego jako otrzymanie tego, co jest potrzebne do chrześcijańskiego życia – ale Bóg daje pierwszy, aby wyzwolić człowieka, który sam z siebie nie zasłużył na łaskę.

Przyjście Boga nie polega na cudownym zniknięciu problemu, ale na Bożej pomocy, żeby człowiek dostrzegł, gdzie jest źródło jego problemów i tam zaprosił Boga. Działaniem Bożym może być chęć podjęcia leczenia, poznania na terapii mechanizmów i sposobów reagowania. A wszystko po to, żeby móc zapraszać Boga w swoje życie, w konkretne zranienia i problemy jeszcze bardziej świadomie, a potem służyć innym.

Często ludzie, którzy wyjdą ze swoich problemów, mają ogromną skuteczność w pomaganiu innym, ponieważ wiedzą, o co chodzi.

O. Ksawery Knotz OFMCap – doktor teologii pastoralnej; kapucyn, duszpasterz małżeństw. Prowadzi rekolekcje dla małżeństw: „Akt małżeński”; jest redaktorem portalu www.szansaspotkania.pl i autorem książek, m.in. „Seks, jakiego nie znacie. Dla małżonków kochających Boga”, „Seks jest boski, czyli erotyka katolika”.

Artykuł ukazał się w Zbliżeniach nr 8

www.pismozblizenia.pl

TOP