Krzyż w życiu kapłana - ks. J. Kudasiewicz
Krzyż w życiu kapłana
Trudno jest krzyż dźwigać, jeszcze trudniej jest o krzyżu w sposób odpowiedzialny mówić, żeby nie być posądzonym o wymądrzanie się: łatwo ci gadać o krzyżu, jeśli ci się dobrze wiedzie i nie jesteś obarczony jego ciężarem. Jeżeli się odważam mówić do was o krzyżu w życiu kapłańskim, to dlatego, że o. Tomasz mnie o to prosił, i że nie będę mówić o mojej filozofii krzyża, tylko o tym, co o krzyżu w życiu ucznia Jezusa mówi sam Jezus, który dźwigał krzyż i na krzyżu umarł i co o krzyżu mówi św. Paweł, wielki miłośnik krzyża Jezusa, który się chlubił krzyżem Pana naszego Jezusa Chrystusa, i wreszcie, co wspólnie odczytamy kontemplując Oblicze Ukrzyżowanego w kaplicy pacanowskiej.
1. Kilka słów o krzyżu i ukrzyżowaniu
Żeby zrozumieć teologię i etos krzyża, trzeba choć trochę zapoznać się z krzyżem jako narzędziem męki i śmierci i przyjrzeć się cierpieniom krzyżowanego człowieka. Ukrzyżowanie było karą rzymską a nie żydowską. Prawo żydowskie przewidywało ukamienowanie (Dz 7,58). Ukrzyżowanie było karą niewolników. Ze źródeł historycznych dowiadujemy się, że Rzymianie często stosowali tę karę wobec buntujących się Żydów. W czasach rozruchów, które nastąpiły po śmierci Heroda Wielkiego, zarządca Syrii Quintilius Varus skazał na śmierć krzyżową wielu reprezentantów żydowskiej arystokracji. Po zwycięstwie nad Jerozolimą w roku 70 żołnierze rzymscy ukrzyżowali tylu jeńców wojennych, że aż brakło drzewa na krzyże (J. Flawiusz). Krzyż dla ludzi tamtych czasów był znakiem haniebnej śmierci, a ukrzyżowanie najstraszliwszą torturą. Wystarczyło im więc tylko jedno słowo, aby przywołać na pamięć tę przerażającą rzeczywistość. Była to tortura tak straszna i nieludzka, że budziła lęk i obrzydzenie nawet u twardych Rzymian. Cycero w mowie przeciw Werresowi nazwał ukrzyżowanie „karą najokrutniejszą i najpotworniejszą (…) najwyższą i ostateczną karą niewolników”. Karano w ten sposób tylko niewolników i to jeszcze za poważniejsze wykroczenia. Dlatego często niewolników nazywano sarkastycznie „nosicielami krzyża”. Zdaniem Cycerona obywatel rzymski nie mógł być karany przez ukrzyżowanie. Pełen oburzenia i zgrozy pisze on: „związać obywatela rzymskiego – to jest przestępstwo, obić go – to jest zbrodnia, zabić – prawie ojcobójstwo. A cóż mam powiedzieć o zawieszeniu na krzyżu? Rzeczy tak przerażającej nie można nadać wystarczająco godnej nazwy!” Żydzi krzycząc do Piłata: „ukrzyżuj Go” – domagali się dla Jezusa poniżającej kary niewolnika.Ponieważ ewangeliści nie zostawili nam opisu tej kaźni, dlatego musimy ją odtworzyć w oparciu o źródła pozabiblijne. Narzędziem kaźni był krzyż. Według tradycji przy krzyżowaniu Jezusa użyto typu krzyża zwanego crux capitata. Składał się on z dwu części: z pionowego pala (tzw. stipes), który wkopywano w ziemię oraz z belki poprzecznej (tzw. patibulum). Belkę poprzeczną łączono z palem w czasie egzekucji. W połowie pionowego pala wystawał sęk lub kołek (tzw. sedile), na którym opierał się krzyżowany. Podpora ta była konieczna, gdyż ciało skazańca nie utrzymałoby się na krzyżu tylko na trzech gwoździach. Przybite dłonie rozdarłyby się z powodu ciężaru zwisającego na nich ciała (G. Ricciotti). Przed ukrzyżowaniem skazańca biczowano, często czyniono to w drodze do miejsca kaźni. Skazany na krzyż oddawany był w ręce czterech żołnierzy, którymi dowodził centurion. Jego obowiązkiem było stwierdzenie śmierci skazańca. Na barki skazanego kładziono poprzeczną belkę krzyża, a idący na przedzie urzędnik sądowy niósł tabliczkę z wypisaną wyraźnie winą skazańca. O tym szczególe wspominają również ewangeliści: „A nad głową Jego umieścili napis z podaniem Jego winy: «To jest Jezus, król żydowski»” (Mt 27,37). W drodze na miejsce stracenia przechodzono przez bardziej uczęszczane ulice, aby wyrok śmierci był znany i działał odstraszająco. Podczas drogi skazany narażony był na kpiny ciekawej gawiedzi i rozwścieczonego tłumu.Śmierć ukrzyżowanego mogła nastąpić z różnych przyczyn: z upływu krwi, z powodu gorączki, z głodu i pragnienia. Nieraz następowała ona bardzo szybko, niekiedy jednak bolesna agonia trwała kilka dni. Bywało również i tak, że żołnierze z własnej inicjatywy skracali życie skazańca, rozpalając pod krzyżem ognisko, by udusić go gęstym dymem, przebijając włócznią lub łamiąc mu maczugą golenie. Do czasów Augusta zwłoki pozostawały na krzyżu, aż do zupełnego rozkładu; w czasach późniejszych władze zezwalały rodzinie lub przyjaciołom zabrać ciało.W świetle tej historii rozumiemy lepiej co kryje się za lapidarnym zdaniem ewangelistów: „Ukrzyżowali Go”. Ogrom poniżenia i morze boleści. Cyceron miał rację: ukrzyżowanie to rzecz przerażająca. Credo Kościoła uczy nas, że „został ukrzyżowany także za nas”. Prorok Pański zapowiada: „Lecz On był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy” (Iz 53,5). I właśnie dlatego o krzyżu i ukrzyżowaniu Jezusa nie możemy mówić, pisać, rozmyślać jako o dawnej, zamierzchłej historii. To jest ciągle żywa, aktualna i pulsująca serdeczną krwią rzeczywistość, to szczyty najwyższej miłości. „Nie ma bowiem większej miłości nad tę, jeśli ktoś życie swoje daje za przyjaciół” (J 15,13).Jeżeli mamy w pamięci to, czym był krzyż w starożytności (a mianowicie narzędziem kaźni niewolników), jest rzeczą zrozumiałą, że wzbudzał on trwogę i wstręt. Jest również rzeczą naturalną, że Bóg ukrzyżowany był po prostu skandalem i absolutnym szaleństwem. Krzyż zbawczy Chrystusa jest paradoksem dla „mądrości” ludzkiej i tylko wiara może go pojąć i zaakceptować: „Tak więc, gdy Żydzi żądają znaków, a Grecy szukają mądrości, my głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, który jest zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan, dla tych zaś, którzy są powołani – tak spośród Żydów, jak i spośród Greków, Chrystusem, mocą Bożą i mądrością Bożą. To bowiem, co jest głupstwem u Boga, przewyższa mądrością ludzi, a co jest słabe u Boga, przewyższa mocą ludzi” (1 Kor 1,22-25; por. 5,11).Jak widać ze świadectwa Pawła, krzyż nie tylko był głupstwem dla pogan, lecz również zgorszeniem dla Żydów. Żydom – wychowanym na Starym Prawie – nie mogło się pomieścić w głowie, w jaki sposób zbawienie może się dokonać przez haniebną śmierć, przez trupa, którego z powodu nieczystości należało jak najszybciej pochować (Joz 10,26n; 2 Sm 21,9n; J 19,31), przez skazańca zawieszonego na drzewie i noszącego na sobie znamię przekleństwa Bożego (Pwt 21,22n; Ga 3,13). Było to po prostu absurdem. Stąd zrozumiałe są drwiny kierowane do ukrzyżowanego na Kalwarii (Mt 27,39-44). Takich ludzi nie krzyż, lecz cud uwolnienia się od niego mógł doprowadzić do wiary.W takim środowisku byli wychowani uczniowie Jezusa, dlatego niełatwo mogli zrozumieć sens krzyża. Jezus wiedział o tym doskonale, dlatego chciał uchronić swych uczniów przed tym zgorszeniem. Z trudem pojmowali oni naukę Jezusa o krzyżu. Jak wszyscy Żydzi wyczekiwali Mesjasza politycznego, który wyzwoli naród z niewoli rzymskiej. Przywróci wielkość Izraela. Ten brak zrozumienia krzyża przez uczniów często się ujawniał i trwa do dziś. 2. Krzyż w życiu kapłana jako uczestnictwo w tajemnicy paschalnej Jezusa
W teologii św. Pawła chrzest przez zanurzenie w wodzie jest uczestnictwem w śmierci i pogrzebie Jezusa – zanurzenie w wodzie symbolizuje śmierć. Natomiast wynurzenie oznacza zmartwychwstanie z Chrystusem. Przez uczestnictwo w krzyżu Chrystusa umiera „stary człowiek” tj. grzeszna natura chrześcijanina (Rz 6,6-9). Chrześcijanin przez chrzest zostaje ukrzyżowany wraz z Chrystusem, przez co umiera grzechowi i prawu, by żyć Bogu (Ga 2,19-20), by żyć życiem boskim jako przemieniony przez Chrystusa (Ga 6,14.17). Ta rzeczywistość chrztu musi się ciągle realizować w naszym życiu. Dzięki temu życie chrześcijańskie ma charakter paschalny. W takim życiu zasadniczy akcent spoczywa już to na zjednoczeniu z męką, już to na wspólnocie zmartwychwstania. Nasze zjednoczenie ze śmiercią i zmartwychwstaniem Chrystusa urzeczywistniając się sakramentalnie w chrzcie, powinno się ciągle na nowo powtarzać przez wszystkie dni naszego życia. Prawdę tę wyraża Paweł przy pomocy bardzo sugestywnych formuł: „każdego dnia umieram” (1 Kor 15,31), „nosimy nieustannie w ciele naszym konanie Jezusa” (2 Kor 4,10), „z Chrystusem przybity jestem do krzyża” (Ga 2,19). Formuły te wyrażają najgłębszy sens chrześcijańskiego życia, które polega na nieustannym uśmiercaniu w nas uczynków ciała (Rz 8,13) tj. grzechów i pożądliwości (Kol 3,5). To uśmiercanie pożądliwości jest konieczne by móc żyć „według Ducha” (Ga 5,18). Nosimy w sobie konanie Chrystusa, umieramy z Chrystusem po to, żeby w ciele naszym ukazało się mocą Ducha Bożego życie Jezusa. I dla nas śmierć – krzyż jest bramą do godnego chrześcijańskiego i paschalnego życia. Jest to paradoks życia chrześcijańskiego i kapłańskiego, które jako konieczny warunek ma krzyż i śmierć. To uczestnictwo w krzyżu i zmartwychwstaniu Jezusa ma wymiar bardzo konkretny. W świetle nauki Apostoła można by to przedstawić w dwóch aspektach.
a) Kapłan, jako homo paschalis, jeśli chce żyć „według Ducha”, musi nieustannie w ciele swoim nosić konanie Jezusa, musi z Chrystusem być przybity do krzyża, umierać dla starego człowieka, grzechu i pożądliwości, a zmartwychwstawać dla nowego życia. Chrzest zgładził w nas grzech pierworodny i grzechy uczynkowe; zostały jednak rany po grzechu, „zarzewie grzechu”, które sprawia, że ciągle odżywa w nas stary człowiek, daje znak o sobie pożądliwość, dlatego trzeba „każdego dnia umierać” (1 Kor 15,31), nieustannie nosić w naszym ciele konanie Jezusa (2 Kor 4,10), z Chrystusem być przybitym do krzyża (Ga 2,16).Duchowość chrześcijańska widzi w tych formułach Pawłowych najgłębszy sens chrześcijańskiej ascezy, która polega na nieustannym uśmiercaniu w nas uczynków ciała (Rz 8,13), tj. grzechów i pożądliwości (Kol 3,5). Wyraża się w tym owo agere contra tradycyjnej ascezy chrześcijańskiej. Jest to uczestnictwo w krzyżu Jezusa, umieranie z Jezusem, by zmartwychwstawać do nowego życia. Bez tego nieustannego umierania z Chrystusem, bez tego agere contra, bez zdrowej ascezy nie ma owocnego życia chrześcijańskiego. Bez ascezy, bez pewnej surowości życia, bez umartwiania oczu (np. media), bez umartwiania smaku (żarcie), bez umartwiania języka (plotka) rozleziemy się, bracia, wyjdziemy z formy, najpierw fizycznej, a później z duchowej. A kapłan bez formy duchowej to tak jak sportowiec bez formy, nikt go nie chce wziąć.To agere contra, to nieustanne krzyżowanie starego człowieka, wymaga niekiedy zdecydowanych i bolesnych cięć. Sad owocowy nie przecinany każdego roku stopniowo staje się gęstwiną, a następnie dżunglą. Nie przynosi owoców i straszy. Kiedyś prowadziłem w Laskach w czasie wakacji rekolekcje. Zauważyłem jak siostra sekatorem podcinała bzy. Zapytałem: Dlaczego siostra niszczy tak piękne krzewy? Odpowiedziała: Ja nie niszczę, tylko obcinam pozostałości po kwiatach. Bez tego cięcia nie kwitłyby pięknie w przyszłym roku. Ja się na tym znam, bo jestem po ogrodniczej szkole. Żeby pięknie kwitnąć, trzeba ciąć. Takie jest prawo przyrody; takie jest prawo życia wewnętrznego. To bolesne cięcie obowiązuje nie tylko przy drzewach młodych (wikary), ale również i starych. Starym drzewom też odrastają dziczki. W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku jeździłem co roku na wakacyjne duszpasterstwo do Niemiec. Obserwowałem pracę w dużej, dobrze prowadzonej winnicy. Winna latorośl może żyć i owocować do około 70 lat. Co roku musi być kilka razy przecinana. Do tej obcinki dziczek używano specjalnych kombajnów. Bez cięcia nie będzie owoców, lub owoce złego gatunku. By owocować trzeba ciąć, prawo to obowiązuje przez całe życie. Kapłan nie może żyć jak dziki krzak za stodołą lub na miedzy. Musi być regularnie podcinany i uprawiany. b) Tego nieustannego cięcia domaga się również teologia powołania, która łączy się z odejściem od kogoś lub od czegoś. Jest to reguła powszechna. Abraham musiał wyjść z wygodnego i bezpiecznego domu ojca, by iść w nieznane. Bez mapy, bez kompasu; opierając się jedynie na słowie Bożym. Mojżesz musiał opuścić krainę Madian i gościnny dom teścia Jetry, by wrócić do Egiptu, gdzie czaiło się niebezpieczeństwo i śmierć. Uczniowie musieli opuścić starego ojca, urocze Jezioro Tyberiadzkie, ukochane łodzie i sieci, by iść za Chrystusem. Szaweł musiał opuścić swój faryzeizm, środowisko, w którym wyrósł i wykształcił się, dla nowej miłości i służby. Powołanie zawsze łączy się z odejściem, z ofiarą. I tak jest zawsze; powołanie zawsze łączy się z odejściem, porzuceniem, cięciem, które sprawia ból ludzkiemu sercu. Jan Paweł II komentując w homilii inauguracyjnej powołanie Piotra, mówił: „I Piotr przybył do Rzymu! Cóż skierowało go i doprowadziło do tego Miasta, w serce rzymskiego Imperium, jak nie posłuszeństwo wobec posłannictwa otrzymanego od Pana? Zapewne ten rybak z Galilei nie chciałby przybyć aż tutaj, wolałby pewnie zostać tam, ze swoją łodzią i sieciami”. W tych słowach czuje się również osobiste doświadczenia papieża, który musiał opuścić swoją ojczyznę, by iść za głosem Pana. Również i dziś powołanie łączy się z odejściem. Tak opisuje swoje odejście od świata, swoje drugie powołanie Carlo Carretto, były długoletni działacz Związku Młodzieży Katolickiej, który postanowił resztę życia spędzić na Saharze jako mały brat Jezusa w zgromadzeniu ojca Karola de Foucauld: Kiedy przybyłem do El-Abiodh-Sidi-Sheikh, mój mistrz nowicjatu powiedział mi z całkowitym spokojem człowieka, który przeżył dwadzieścia lat na pustyni: „Trzeba dokonać cięcia, Karolu”. Zrozumiałem, co wyrażało to zdanie i zdecydowałem się dokonać cięcia, nawet choćby miało być bolesne.Przechowywałem w plecaku gruby zeszyt, w którym miałem zanotowane adresy przyjaciół: było ich tysiące. Pan w swojej dobroci nie pozbawił mnie nigdy radości przyjaźni i sterował łodzią mojego życia po prawdziwej rzece miłości. Jeżeli pozostawało we mnie ukryte cierpienie, to jedynie dlatego, iż nie było mi dane – w chwili mojego wyjazdu do Afryki – porozmawiać z każdym z moich przyjaciół, wyjaśnić motywy odejścia, powiedzieć, że jestem posłuszny wyraźnemu wezwaniu Boga i że, chociaż w innych okopach, dalej będę walczył wraz z nimi na polu apostolstwa.Trzeba było teraz dokonać tego sławetnego „cięcia” – uczyniłem je odważnie i z bezgranicznym zaufaniem Bogu. Wziąłem notes, który był jakby ostatnim ogniwem łączącym mnie z przeszłością, i po całodziennym wahaniu poszedłem go spalić za pustynną wydmą. Mam jeszcze dotąd przed oczyma sczerniałe szczątki strawionego ogniem zeszytu, unoszone w dal wiatrem Sahary. Ale spalenie adresów nie oznacza zerwania przyjaźni, zresztą tego ode mnie nie żądano; przeciwnie...Nigdy nie miłowałem tak bardzo moich starych przyjaciół i nigdy tak bardzo nie modliłem się za nich, jak w samotności na pustyni. Stawały mi przed oczyma ich twarze, wczuwałem się w ich problemy, w ich cierpienia powiększane przez odległość.
„Trzeba dokonać cięcia, Karolu”. Trzeba odejść; trzeba opuścić; trzeba porzucić; trzeba wyjść. Bez tego nie ma autentycznego powołania.Człowiek nie może jednak żyć w pustce, nie znosi pustki i próżni, dlatego z wezwaniem do opuszczenia i porzucenia kogoś lub czegoś łączy się zawsze wezwanie: „Pójdź za Mną”. Pustkę opuszczenia ma zapełnić On – Pan, Jezus Chrystus. Żywa osoba Pana. Stąd powołanie ma zawsze charakter głęboko osobowy. Pan, który wzywa, misja i służba, jaką ukazuje, muszą stać się nową miłością powołanego, treścią jego życia. Muszą stać się bardziej konkretne, bardziej fascynujące i godne miłości, niż to, co trzeba opuścić i porzucić. Musi, na wzór św. Pawła, wszystko co opuścił, uznać za śmieci, byleby tylko pozyskać Chrystusa i znaleźć się w Nim (Flp 3,8). „Ale to wszystko, co było we mnie zyskiem ze względu na Chrystusa uznałem za stratę. I owszem, nawet wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego” (Flp 5,7n). Słowa te wypowiedział Paweł wspominając swoje powołanie (Flp 3,4n). W miejsce porzuconych wartości musi wejść jedyna i największa wartość – uwielbiony Chrystus. Dlatego powołany opuszcza, porzuca wartości tego świata nie z pogardy do nich lub z nienawiści, lecz jedynie dla wyższych wartości. Małą miłość dla dużej miłości.I tak doszliśmy do serca powołania. Do najbardziej subtelnego punktu powołania, od którego zależy wielkość i szczęście, lub małość i miernota, a nawet tragedia powołania. Tym sercem jest odejście, porzucenie, cięcie i pójście za Panem oraz całkowite oddanie się służbie i misji do jakiej Pan wzywa. To odejście jest trudne dla ludzkiego serca… Tyle rzeczy łączy je z tym światem. Tyle rzeczy klei się do niego jak magnes. Dlatego właśnie w tym punkcie rozgrywa się często tragedia powołania. Tu rozegrała się tragedia Judasza. On nie odszedł od swych umiłowanych grosików. Tu rozegrała się również tragedia charyzmatyka Samsona. Nie potrafił opuścić kobiety. Eros zwyciężył charyzmat. To odejście od świata, to porzucenie powinno być całkowite. Do nowej ziemi, do której Pan wzywa nie można przemycać starych bożków z dawnej ziemi, z dawnej ojczyzny.Styl życia wymagający nieustannego cięcia i postawy ofiary nie jest łatwy; szkołą tej ofiary jest Eucharystia. Jan Paweł II w czasie pielgrzymki do Ojczyzny w 1987 r. w homilii wygłoszonej na Nieszporach w Tarnowie do księży, zakonników i zakonnic powiedział: „Eucharystia nie tylko świadczy o Tym, który nas «umiłował aż do końca». Eucharystia do takiej miłości wychowuje”. I tu zacytował Jan Paweł II słowa profesora Wszechnicy Jagiellońskiej, Konstantego Michalskiego, który był wielkim znawcą duszy ludzkiej i wielkim kapłanem: „Trzeba duszę dać”, bo „jaką odpłatę da człowiek za duszę swoją” (Mk 8,37). Papież tak komentuje te słowa: „U źródeł powołania kapłańskiego czy zakonnego znajduje się zawsze ten wielki poryw młodej duszy, w której odzywa się głos ukrytego Mistrza. I rodzi się potrzeba, wręcz wewnętrzny imperatyw, ażeby tę duszę «dać», skoro On sam za każdą duszę ludzką zapłacił cenę najwyższej miłości: «aż do końca»”. W tym właśnie kontekście cytuje Papież słowa kard. Wyszyńskiego z Listu do moich kapłanów: „Oddani przez Boga na służbę ludowi Bożemu, staliśmy się Jego własnością. Wszystkie nasze siły duszy i ciała muszą służyć ludowi, który ma prawo do naszego życia, do naszych oczu i warg kapłańskich, do naszych dłoni ofiarniczych i nóg apostolskich. Trzeba więc wyniszczać je, oddając się nieustannej pracy, gdy jeszcze dzień jest…”. Te słowa można odnieść do każdej osoby, która uczestniczy w misji nauczycielskiej Kościoła. Katechizować dziś oznacza co dzień „duszę dawać”, duszę spalać w służbie najmłodszym.Jak dawać na co dzień duszę – uczył nas Papież przez cały pontyfikat; dawał duszę w wyczerpujących podróżach misyjnych. Dawał duszę i krew w zamachu na Placu św. Piotra w 1981 r. Całe jego życie było eucharystyczne, tzn. było nieustannym dziękczynieniem i uwielbieniem Boga i nieustannym dawaniem swej duszy w ofierze za braci. Widać to było w sposób szczególny w latach cierpienia i godzinach konania. To było prawdziwe uczestnictwo w krzyżu Jezusa. Codzienna Eucharystia daje kapłanowi siły do tego bolesnego cięcia i odchodzenia. Ona codziennie wprowadza w miejsce opuszczonych ludzi i wartości jedną i największą wartość – Chrystusa, a umierać, opuszczać i ciąć – to zysk, bo daje miejsce Chrystusowi. Homo paschalis karmi się codziennie Eucharystią; codziennie umiera z Chrystusem.c) Kapłan, który przez chrzest uczestniczy w tajemnicy paschalnej Jezusa, tj. w Jego śmierci i zmartwychwstaniu winien być człowiekiem paschalnym, tj. wyrzucającym stary kwas, kwas złości i przewrotności. Jako drugie czytanie w Niedzielę Wielkanocną proponuje się 1 Kor 5,6b-8: „Wyrzućcie więc stary kwas, abyście się stali nowym ciastem, jako że przaśni jesteście. Chrystus bowiem został złożony w ofierze jako nasza Pascha. Tak przeto odprawiajmy święto nasze, nie przy użyciu starego kwasu złości i przewrotności, lecz na przaśnym chlebie czystości i prawdy”. Człowiek paschalny nie znosi starego kwasu, tj. złości, czyli grzechu i przewrotności, lecz jest jak przaśny chleb, tj. czysty i prawdziwy. To wyrzucanie „starego kwasu” złości i przewrotności, tj. grzechu też wymaga uśmiercania w naszym ciele grzechu i pożądliwości, do których przywiązany jest stary człowiek. „Kwas”, „stary kwas” oznacza złość i przewrotność, tj. grzech. Ten stary kwas ma to do siebie, że zakwasza „całe ciasto” (por. 1 Kor 5,6b-8). Oddziałuje na całą wspólnotę. Podobnie jak śnięta ryba zatruwa cały czysty staw. Każdy grzech ma wymiar społeczny, dotyka całego Kościoła. Dusza, która się dźwiga, pociąga za sobą cały świat, dusza która upada, również pociąga za sobą cały świat. Jesteśmy solidarni w dobrym i złym. Człowiek wielkanocny, który powstał z martwych z Chrystusem, pociąga za sobą cały świat do góry, do Boga, do nieba; jeżeli jednak nie wyrzucił „starego kwasu”, to ściąga cały świat na ziemię. Kapłan, który się nawraca pociąga za sobą całą parafię, który upada też ściąga za sobą całą parafię. Prości wierni wyczują to na odległość; są prości, ale cieszą się namaszczeniem Ducha Pana. Mają „nos” katolicki.Jak bardzo ważne jest to paschalne wyrzucanie starego kwasu, świadczy fakt ustanowienia sakramentu pojednania przez Zmartwychwstałego Jezusa wieczorem w dzień zmartwychwstania: „Pokój wam! Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam… Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane” (J 20,21-23). Sakrament pojednania, zwany pracowitym chrztem jest sakramentalnym uczestnictwem w śmierci, krzyżu i zmartwychwstaniu Jezusa. Duch Sanctificator wyrzuca z nas stary kwas („i zesłał Ducha Świętego na odpuszczenie grzechów”) i wskrzesza do nowego życia (Spiritus Creator).Drodzy bracia! Bez regularnego przystępowania do sakramentu pojednania nie ma życia duchowego; nie ma kultury życia wewnętrznego. Kto nie sprząta i nie porządkuje regularnie mieszkania, ten mieszka w bałaganie, chaosie, stajni. Kto nie porządkuje swego wnętrza, ten mieszka w brudzie, bałaganie i nawet nie spostrzeże się, jak wpadnie do świńskiego chlewika, albo zostanie pastuchem świń, jak syn marnotrawny. Sprzątanie kosztuje, ale się opłaca. Sakrament pojednania wymaga, kosztuje, ale owocuje czystością i porządkiem.
3. Krzyż w życiu kapłana jako odpowiedź na wezwanie Jezusa do dźwigania krzyża
Jezus Chrystus wezwał swoich uczniów i tłum, by wzięli swój krzyż i naśladowali Go: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje!” (Mk 8,34). Kontekst tej wypowiedzi Jezusa jest bardzo wymowny. Jezus pyta uczniów, za kogo uważają Go ludzie. Uczniowie odpowiadają: jedni za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, lub jednego z proroków. „A wy za kogo Mnie uważacie?” Piotr odpowiada: „Ty jesteś Mesjasz” (Mk 8,29). Reakcja Jezusa jest przedziwna; nie neguje, że jest Mesjaszem, ale zakazuje uczniom o tym mówić (sekret mesjański). Dlaczego? Żydzi wyczekiwali Mesjasza politycznego, który wyzwoli Żydów z niewoli. Rozgłaszanie, że taki Mesjasz przyszedł, groziło interwencją Rzymu. Bezpośrednio po nakazie milczenia wyjaśnia, jakim On będzie Mesjaszem, a mianowicie będzie Synem Człowieczym, który będzie wiele cierpiał, będzie odrzucony, zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie. Piotr, wychowany na mesjanizmie politycznym, pragnie odciągnąć Jezusa od tej drogi. Zostaje surowo skarcony; nazwany szatanem, tj. kusicielem, który również proponował Jezusowi drogę chwały i władzy (Mt 4,1-11).Po skarceniu Piotra poucza uczniów i lud, że warunkiem bycia Jego uczniem jest naśladowanie Go na drodze krzyża. Ta droga krzyżowa ucznia Jezusa zawiera trzy elementy.
a) „Niech się zaprze samego siebie…” (Mk 8,34). Jest to bardzo mocne wyrażenie: po grecku aparnêomai, co łacina oddaje przez denego, abnego, tj. wyrzekam się, neguję samego siebie. Nie chodzi tu tylko o ideę umartwienia wewnętrznego lub zewnętrznego, lecz oznacza wyzuć się z siebie samego, zapomnieć o własnej osobie i interesach, aby myślą pragnąć i chcieć tylko tego, co się podoba Bogu, na wzór Chrystusa, który we wszystkim szukał woli Ojca (Mk 1,38; 2,17; 10,45; 14,36.48). Żeby zrozumieć pełny sens tego słowa trzeba je zestawić ze słowami hymnu z Flp 2,5-11. Jezus, który był równy z Bogiem ogołocił i wyniszczył samego siebie tj. zrezygnował z zewnętrznej chwały Bożej, która Mu się należała jako Wcielonemu Synowi Bożemu; przyjął postać sługi, uniżył samego siebie i stał się posłuszny aż do śmierci krzyżowej (Flp 2,7-8). Taką drogą wyniszczenia i uniżenia (kenoza) winien iść również uczeń Jezusa. Nie ma ucznia nad Mistrza.Polskie tłumaczenie tego słowa – „zaprzeć się samego siebie” jest bardzo interesujące. Czyni ono aluzję do zwierzęcia pociągowego, które musi zaprzeć się o ziemię, żeby pociągnąć pług lub ciężki wóz. Benedykt XVI w czasie pielgrzymki do Bawarii, przemawiając przed Kolumną Mariacką, przypomniał legendę związaną ze św. Korbinianem, pierwszym biskupem Fryzyngi, którego Benedykt XVI był dalekim następcą. Od wczesnego dzieciństwa fascynowała papieża opowieść o tym, jak to niedźwiedź pożarł konia, na którym święty podróżował do Rzymu. Za karę Korbinian załadował mu na grzbiet swój podróżny bagaż, który dotychczas niósł mu koń i objuczony niedźwiedź musiał pójść przez Alpy do Rzymu, gdzie został uwolniony przez świętego. Gdy J. Ratzinger przyjął nominację na arcybiskupa Monachium i Fryzyngi, rezygnując z drogiej mu pracy na uniwersytecie, nową swoją pracę pasterską porównał do dźwigającego bagaż niedźwiedzia. Przypomniał sobie wtedy komentarz św. Augustyna do w. 22 i 23 Psalmu 73: „Byłem przed Tobą jak juczne zwierzę. Lecz ja zawsze będę z Tobą”. Dla św. Augustyna „juczne zwierzę” oznaczało zwierzę pociągowe, wykorzystywane przez rolników w pracy na roli. Dostrzegał w tych słowach obraz samego siebie uginającego się pod ciężarem posługi biskupiej. Augustyn wybrał życie uczonego a Bóg wyznaczył mu rolę „jucznego zwierzęcia”, dzielnego wołu, wbijającego pług w rolę Bożą, w ten świat. Psalmista daje jednak pocieszającą interpretację: podobnie jak juczne zwierzę jest najbliższe rolnikowi i pod jego kierunkiem wykonuje dla niego ciężką pracę, tak i pasterz jest osobą bliską Bogu, której On powierzył ważną posługę w królestwie Bożym. To porównanie przez Augustyna i Benedykta XVI pracy pasterskiej do trudu jucznego zwierzęcia jest bardzo pouczające. To samo można powiedzieć o trudach pasterskich kapłana.Zaprzeć samego siebie i wziąć swój krzyż oznacza więc trudy pracy pasterskiej, podobne do wysiłku jucznego zwierzęcia. Codzienna szara praca pasterska może się stać zaparciem samego siebie i dźwiganiem krzyża. Odpowiedzialna, ciężka praca kapłańska jest uczestnictwem w krzyżu Jezusa. To jest ów „swój krzyż”, czyli pełne trudu życie kapłańskie. Nie trzeba szukać innych krzyży i krzyżyków. Jak bardzo musi się zaprzeć koń, lub inne zwierzę pociągowe, żeby wytaszczyć pod górę po śliskiej drodze wóz wyładowany ciężarem. Zwierzę w takiej sytuacji często „pada na kolana”; woźnica, szanujący zwierzę pociągowe, też zapiera się o wóz i pomaga pchać; natomiast woźnica sadysta bije padające zwierzę. Praca kapłańska na niwie królestwa Bożego często wymaga takiego zaparcia, takiego wysiłku w pracy. Dobrze realizowana praca kapłańska na co dzień może być krzyżem… nie trzeba szukać innego. Można by dać wiele przykładów tego zaparcia. Zbudować dom Panu wymaga zaparcia, ofiary wielu lat. Jakże często rujnuje zdrowie, wymaga nieraz zaparcia się nogami i rękami a nawet nosem o ziemię, jak kret. Jest to nie tylko uczestnictwo w Krzyżu lecz i w upadku Jezusa pod Krzyżem. Przygotowanie homilii na niedzielę i katechezy na co dzień może być nieustannym zaparciem się samego siebie, szczególnie gdy pracujemy na „jałowej ziemi”. Takim zaparciem samego siebie i dźwiganiem krzyża może być praca w konfesjonale (św. J. Vianey).Św. Jan Ewangelista dzieło zbawcze Jezusa powierzone Mu przez Ojca nazwał pracą (ergon – J 17,4). W mojej rodzinnej parafii przy grobie Pańskim śpiewano starą pieśń ludową: „Jużem dość pracował na tym Bożym świecie, trzydzieści lat i trzy dla ciebie człowiecze. Pójdę, pójdę do Jerozolimy i wszystko wykonam, co o Mnie pisano”. Taka praca jest uczestnictwem w krzyżu Jezusa i Jego zmartwychwstaniu. Posłuchajmy strofy Norwida:
Bo nie jest światło, by pod korcem stało,
A ni sól ziemi do przypraw kuchennych,
Bo piękno na to jest, by zachwycało,
Do pracy – praca, by się zmartwychwstało. Piękno kapłańskiego życia wyraża się w pracy, w zaparciu się w pracy jak juczne zwierzę św. Augustyna czy Benedykta XVI. Ta ciężka praca jest uczestnictwem w krzyżu naszego Pana Jezusa Chrystusa, dlatego prowadzi do zmartwychwstania. Taka praca nie tylko jest pięknem kapłańskiego żywota, ale również radością i satysfakcją. Josemaria Escrivá pisał z dumą, że Bóg obdarzył go „błogosławieństwem wytrwałości osiołka w kieracie”. Taka praca daje radość i satysfakcję; jest codzienną ascezą, która owocuje w życiu.
b) „…niech weźmie krzyż swój” (Mk 8,34). W żydowskim komentarzu do Nowego Testamentu Dawid H. Stern frazę tę tłumaczy następująco: „niech weźmie swój pal egzekucyjny”, tj. poprzeczną belkę krzyża, którą dźwigał skazaniec. Jest to bardzo mocne tłumaczenie. Oznacza, że uczeń Jezusa winien być gotowy na śmierć krzyżową, jak sam Jezus. W tym miejscu jednak Jezusowe wezwanie do wzięcia krzyża nie ma znaczenia dosłownego, lecz symboliczne. Nigdzie bowiem w ewangeliach nie wspomina się, żeby uczniowie Jezusa chodzili za Nim z palami egzekucyjnymi na barkach. Wynika więc z tego w sposób oczywisty, że uczniowie rozumieli to wezwanie symbolicznie, ale w świetle krzyża i ukrzyżowania.Co znaczy w tym kontekście wziąć krzyż i naśladować Jezusa? Nieść swój krzyż w czasach Jezusa była to straszna i przerażająca rzeczywistość. Krzyż był znakiem haniebnej śmierci. W takim kontekście historycznym słowa Chrystusa brzmiały bardzo poważnie. Wziąć swój krzyż i iść za Jezusem (czyli być Jego uczniem) oznacza, że trzeba za Nim i dla Niego iść wszędzie, nawet na bolesną i haniebną śmierć. Prawdziwy uczeń Jezusa musi się zaprzeć samego siebie i wyciągnąć ostateczne konsekwencje z posłuszeństwa woli Bożej. Życie chrześcijańskie, życie ucznia Jezusa, to nie chwilowy entuzjazm, to nie zapał dnia i godziny, ale całkowite podporządkowanie życia Chrystusowi, to stała cierpliwość i trwały stan duszy. Trzeba iść z Nim zawsze, aż do końca. Pięknie wyraził to św. Łukasz: „Niech co dnia weźmie krzyż swój i niech mnie naśladuje” (Łk 9,23). Co dnia – znaczy zawsze.„Nieść krzyż” oznacza również przyjąć zamierzone lub dopuszczone przez Boga wydarzenia, które sprawiają nam ból, cierpienie, upokorzenie, wystawiają nas na próbę. W takim kontekście „nieść krzyż” oznacza wniknięcie w plany i zamiary Boga, który w tych wydarzeniach widzi narzędzie naszego zbawienia; przyjąć te przeciwności jako wolę Bożą i jako środki rozwoju królestwa Bożego w nas i wokół nas. Mamy przyjąć to wszystko z miłości dla Boga i z pragnienia naśladowania Chrystusa. To oznacza przyjąć krzyż, dźwigać krzyż, widzieć w nim drogę zbawienia. Postawy uczniów Jezusa są tu często podobne do postawy Apostołów przed zmartwychwstaniem. Odwieczny problem niezrozumienia krzyża. Kaznodziejstwo musi również wychować chrześcijan na takie sytuacje życiowe; musi nauczyć dźwigać krzyż, bo taka jest droga każdego ucznia Jezusa, czyli chrześcijanina. „Nieść krzyż” oznacza wreszcie śmierć dla świata, zerwanie dotychczasowych więzów (Mt 10,33-38), zgodę na prześladowanie, a nawet pozbawienie życia (Mt 23,24).Na szczególną uwagę zasługuje jeszcze zaimek „swój”. Jezus nie mówi „niech weźmie Mój Krzyż”, tylko „swój krzyż” (Mk 8,34). Słaby człowiek nie potrafiłby dźwigać krzyża Jezusa przez całą drogę krzyżową swego życia. Jest za słaby. Każdy ma do dźwigania „swój krzyż”, tj. dopuszczony przez Boga na miarę możliwości konkretnego człowieka; prawdopodobnie dla każdego jest inna miara krzyża. Cyrenejczyk dźwigał na swych barkach poprzeczną belkę Krzyża tylko przez chwilę, ostatni etap drogi. W naszym tekście Chrystus ma na uwadze symboliczne znaczenie krzyża, który dźwiga się przez całe życie. Tę miarę krzyża dla każdego zna tylko Bóg i tylko On może dobrać człowiekowi właściwą miarę krzyża. Tylko On bowiem zna wnętrze człowieka. Drugi człowiek nie zna tej miary i może nałożyć bratu krzyż ponad jego siły.c) „…i niech Mnie naśladuje” (Mk 8,34). Ta ostatnia fraza imperatywu Chrystusa jest bardzo ważna. Człowiek nie jest sam na drodze krzyżowej. Podobnie, jak przy jucznym zwierzęciu, które dźwiga wielki ciężar, jest blisko człowiek, tak również przy uczniu dźwigającym krzyż jest blisko Jezus: „Lecz ja zawsze będę z tobą”. Nie tylko prowadzi dźwigającego, nie tylko daje przykład, ale gdy trzeba pomaga nie z przymusu jak Cyrenejczyk, ale z miłości. Jezus pierwszy dźwigał Krzyż, umarł na Krzyżu, wysłużył nam łaskę i moc Ducha. Z wyżyn Krzyża dał nam swoją Matkę (J 19,27), która stoi również pod naszym wielkim krzyżem:
Tylko duszą i ciałem– sercem wszystką tkliwością nabrzmiałym
Byłaś przy NimJak przy nas teraz jesteś.Pod naszym wielkim stoisz krzyżem
Pośród szrapneli świstów.
(s. Nulla – wiersz powstał w czasie powstania warszawskiego 1944)
4. Kapłan a krzyż drugiego człowieka
Kapłan na co dzień spotyka się z krzyżem drugiego człowieka. Spotyka się w konfesjonale, przy odwiedzaniu chorych, na pogrzebach niekiedy ludzi młodych, którzy zginęli tragicznie. To codzienne dotykanie cierpienia i krzyża drugiego człowieka może sprawić, że stanie się on zimnym i nieczułym urzędnikiem śmierci, a pogrzeb w parafii okazją do obfitszego iura stolae.
a) Wzorem dla kapłana winien być najpierw Jezus Chrystus, który litował się nad ludźmi dotkniętymi śmiercią najbliższych; pocieszał ich i wskrzeszał umarłych. Pewnego razu Jezus z uczniami i wielkim tłumem wchodził do miasta Nain; w bramie miejskiej natknął się na pogrzeb: wynoszono umarłego jedynego syna matki, która była wdową” (Łk 7,12). Gdy ją Jezus zobaczył (miłosierne spojrzenie), ulitował się nad nią, wzruszył się wewnętrznie (wrażliwe serce) i powiedział do niej: „Nie płacz!” Dotknął się mar i wskrzesił zmarłego (ręce chętne do pomocy). Jezus wobec cierpienia ludzi miał miłosierne oczy, współczujące serce i ręce skore do pomocy; nie tylko się wzruszał nad ludzką biedą i pomagał, ale również płakał z płaczącymi. Tak było przy śmierci Łazarza, przyjaciela Jezusa: A gdy Maria przyszła na miejsce, gdzie był Jezus, ujrzawszy Go padła Mu do nóg i rzekła do Niego: „Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł”. Gdy więc Jezus zobaczył ją płaczącą i płaczących Żydów, którzy razem z nią przyszli, wzruszył się w duchu, rozrzewnił i zapytał: „Gdzieście go położyli?” Odpowiedzieli Mu: „Panie, chodź i zobacz!”. Jezus zapłakał. Żydzi więc mówili: „Oto jak go miłował!” Niektórzy zaś z nich powiedzieli: „Czy Ten, który otworzył oczy niewidomemu, nie mógł sprawić, by on nie umarł?” A Jezus, ponownie okazując głębokie wzruszenie, przyszedł do grobu… Usunięto więc kamień. Jezus wzniósł oczy do góry i rzekł: „Ojcze, dziękuję Ci, żeś mnie wysłuchał… To powiedziawszy zawołał donośnym głosem: „Łazarzu, wyjdź na zewnątrz!”. I wyszedł zmarły… (J 11,44).
Współczucie i pomoc – oto jak Jezus odpowiedział na cierpienie i krzyż drugiego człowieka. Do Jezusa można odnieść słowa św. Pawła: „Weselcie się z tymi, którzy się weselą, płaczcie z tymi, którzy płaczą” (Rz 12,13). Opowiadał mi kiedyś śp. ks. Piotr Banach, długoletni proboszcz stopnicki wydarzenie z jego czasów wikariackich. Chował młodą matkę, która osierociła kilkoro dzieci, które otaczały trumnę matki i płakały. Mówił nad grobem na cmentarzu egzortę; widząc te płaczące dzieci w pewnym momencie głos mu się załamał. Postawa ta wywołała w parafii szok i sensację: ksiądz zapłakał nad grobem młodo zmarłej matki. Von Hildebrand w książce pt. Serce ubolewa z powodu zaniku uczuć współczesnego człowieka. Mają serce, a nie są zdolni do uczuć. Ludzi tych ocenia bardzo surowo:
Pustki i płaskości tych uczuciowych eunuchów nie potrzeba odmalowywać. Cóż tacy ludzie poczną z płaczem Dawida nad śmiercią Absaloma? Jaki sens mają dla nich słowa Psalmisty: „nad rzekami Babilonu – tam myśmy siedzieli i płakali, kiedyśmy wspominali Syjon” (136,1). Aby zrozumieć całą okropność tego zaniku uczuć, wystarczy porównać atmosferę, w której poruszają się ci ludzie o skarlałych duszach, ze światem, który nas otacza.
Wystarczy zagłębić się w Wyznania św. Augustyna, Treny Jeremiasza, a szczególnie w słowa Jezusa, który tak często mówił „nie płacz!” – współczuł i pomagał.
Kapłan nie tylko sam powinien współczuć i pomagać dźwigającym krzyż, ale winien również mądrość krzyża przekazywać wiernym i organizować grupy wolontariuszy, którzy poświęcą trochę czasu tym w parafii, którzy obciążeni są krzyżem.
b) Na drodze krzyżowej Jezusa spotykamy dwie postacie wzorcze: jedna pozytywna, tj. Cyrenejczyk, który pomagał dźwigać krzyż Jezusowi, druga negatywna – Piłat, który nałożył krzyż na barki naszego Pana: „Zabierzcie Go sami i ukrzyżujcie!” (J 19,6).
Przyjrzyjmy się najpierw Cyrenejczykowi, którego wspominają ewangelie synoptyczne (Mt 27,32; Mk 15,21; Łk 23,26): „Następnie wyprowadzili Go, aby Go ukrzyżować. I niejakiego Szymona z Cyreny, ojca Aleksandra i Rufusa, który idąc z pola [tamtędy] przechodził, przymusili, żeby niósł Jego Krzyż” (Mk 15,20b-21). Dlaczego go przymusili do niesienia krzyża Jezusa? Oczywiście nie z litości, tylko raczej z konieczności. Podwójny proces i biczowanie Jezusa tak Go osłabiły, że nie mógł dalej iść z ciężarem krzyża na ramionach. Włożyli go na ramiona Szymona Cyrenejczyka. Kim była ta tajemnicza postać? Marek pisze, że pochodził z Cyreny w Afryce, gdzie znajdowała się bogata i kwitnąca wspólnota żydowska w diasporze. W Jerozolimie była kolonia Żydów pochodzących z Cyreny, którzy mieli tam nawet własną synagogę (Dz 2,10; 6,9; 11,20; 13,1). Cyrenejczyk pochodził z tej wspólnoty. Wyrażenie „idąc z pola” w świetle oryginału greckiego oznacza raczej „idąc ze wsi”. Bardzo interesująca jest Markowa wzmianka o imionach dwóch synów Szymona – Aleksandra i Rufusa. Imię tego drugiego wspomina św. Paweł w Liście do Rzymian (16,13). Wynika z tego, że Szymon przymuszony do dźwigania krzyża Jezusa stał się Jego uczniem; jego syn Rufus należał do pierwszego pokolenia chrześcijan i zasłużył na wzmiankę przez Marka.
Szymon został przymuszony, żeby „niósł krzyż”. Słowo greckie airō – podnoszę, dźwigam, biorę na siebie (krzyż) jest identyczne ze słowem, które występuje w słynnym zdaniu Mk 8,34, w którym Jezus wzywa uczniów do „wzięcia swojego krzyża” i naśladowania Go. Wynika z tego w sposób oczywisty, że Jezus wzywa swych uczniów, by naśladowali Go w dźwiganiu krzyża, jak to czynił Cyrenejczyk. Cyrenejczyk był przymuszony, natomiast uczeń Jezusa musi chcieć – „jeśli kto chce” (warunek rzeczywisty), tj. jeśli bezwarunkowo, rzeczywiście chce. Szymon z Cyreny dźwigał krzyż Jezusa historycznego, współcześni uczniowie - kapłani - są powołani do dźwigania krzyża Chrystusa w braciach cierpiących, prześladowanych, biednych, bezdomnych. Syn Boży stał się człowiekiem, przyjął twarz cierpiącego brata, żebyśmy mogli Mu służyć w cierpiących, najmniejszych braciach. Błogosławiona Matka Teresa z Kalkuty zwykła była mówić, że ludzie biedni, cierpiący, to Chrystus w nędznym przebraniu. Autentyczny uczeń Jezusa winien znać najróżnorodniejsze drogi krzyżowe współczesnego wieku: wyniszczające wojny, głód, narkomania, alkoholizm, kłótnie i spory polityczne, grożącą światu bombę atomową, terroryzm. Są to prawdziwe „drogi krzyżowe” współczesności. Autentyczny chrześcijanin nie może obok tych dróg przechodzić obojętnie. Musi, jak Cyrenejczyk, angażować się w dźwiganie krzyża braci i jak Maryja stać pod krzyżem własnym lub innych. Jednym bowiem z głównych imperatywów etosu chrześcijańskiego jest cieszyć się z cieszącymi (Rz 12,15; por. J 2,1-12 – wesele w Kanie) i płakać z płaczącymi; (Rz 12,15; por 19,25 – pod Krzyżem Jezusa). Maryja pierwsza zrealizowała ten imperatyw.Drugą postacią drogi krzyżowej Jezusa był Piłat (gr. Pilatos); był to przydomek Poncjusza, namiestnika Judei w latach 26–36. Mianował go cesarz Tyberiusz; miejscem jego rezydencji była Cezarea; na większe święta jednak przybywał do Jerozolimy, aby pilnować porządku w mieście, a szczególnie na terenie świątynnym oraz zapobiegać ewentualnym rozruchom i powstaniom żydowskim lub je tłumić. Według historyków żydowskich był człowiekiem upartym, sprzedajnym, grabieżcą i dręczycielem Żydów, którzy go nienawidzili. Taki człowiek był sędzią w procesie Jezusa. Mimo że nie znalazł winy w Jezusie (J 19,6), mino ostrzeżenia żony (Mt 27,19) skazał Jezusa na ukrzyżowanie: „Weźcie Go i sami ukrzyżujcie” (J 19,6). Po czym cynicznie umył ręce: „Nie jestem winny krwi tego sprawiedliwego” (Mt 27,24). Piłat skończył tragicznie. Oskarżony przez Żydów przed cezarem popełnił samobójstwo.Cyrenejczyk przymuszony pomaga dźwigać krzyż Jezusowi, Piłat naciskany przez tłum, kazał Jezusowi włożyć krzyż na ramiona. Kapłan jest stworzony i powołany do pomagania ludziom dźwigać krzyż, Piłat natomiast, ze strachu przed tłumem i utratą kariery politycznej, nakłada krzyż na barki niewinnego Jezusa. Polski film fabularny Plac Zbawiciela w reżyserii Krauzego, nagrodzony na festiwalu w Gdyni, pokazuje w sposób przejmujący, jak ludzie, którzy powinni się kochać, szczególnie w małżeństwie, ranią się wzajemnie. Mówiąc językiem teologicznym nakładają sobie krzyże, zamiast pomagać w dźwiganiu krzyża. Wcielają się rolę Piłata a nie Cyrenejczyka.Musimy sobie, drodzy bracia, ciągle przypominać, że zostaliśmy stworzeni i powołani na Cyrenejczyka, by wspierać się w noszeniu naszego kapłańskiego brzemienia. Najpierw powinniśmy być Cyrenejczykami wobec współbraci kapłanów. Gdy zauważymy, że brat ugina się pod brzemieniem krzyża interweniujmy z miłością. Nie czekajmy aż upadnie i rozwali się. Można by uratować wielu słaniających się braci, gdyby było w nas więcej wrażliwości Cyrenejczyka. Często wystarczy podać rękę, by uratować brata.Trzeba jeszcze pamiętać o jednym: krzyż nałożony na barki człowieka przez kapłana boli w sposób szczególny. Widać to jaskrawo w kontekście lustracji. Jak bardzo trudno przebaczyć tym, którzy cierpieli z powodu donosów księży agentów; są tak poranieni i rozbici, że nie są w stanie zapomnieć. Widocznie krzyż, jakiego doświadczyli wtedy, był ponad miarę („swój krzyż”) ich fizycznych i psychicznych możliwości. Tylko Bóg zna możliwości człowieka, i tylko On może nałożyć krzyż na miarę sił człowieka. My ludzie możemy się pomylić.*** Drodzy bracia kapłani, zanim opuścimy sanktuarium Pana Jezusa Pacanowskiego, wstąpmy na chwilę na kontemplację Oblicza Ukrzyżowanego. Do takiej kontemplacji wezwał cały Kościół Jan Paweł II w Novo millennio ineunte. Głowa Jezusa Pacanowskiego nie jest spuszczona na dół, jak to bywa zwykle na krzyżach, lecz jest wzniesiona do góry, do nieba; oczy otwarte, również i usta. Umierający Jezus wpatrzony w niebo modli się: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego” (Łk 23,46) i to drugie: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23,34). Oddaje się z zaufaniem Ojcu i prosi o przebaczenie krzyżującym. Jeżeli nas będzie stać na taką modlitwę w momencie przybicia do krzyża, cierpienia, to będzie znak dojrzałości naszego kapłaństwa, chrześcijaństwa. Ponieważ to, co chrześcijańskie, mierzy się miarą krzyża, sprawdza się na krzyżu, w cierpieniu. To, co autentycznie ludzkie, też mierzy się miarą krzyża. Bez krzyża i ofiary nie ma nic wielkiego w życiu człowieka.
Ks. Józef Kudasiewicz, Kielce