Byłem niewidomy, a teraz widzę - 4 Niedziela W. Postu (Letare) 26.03.2017

slowoniewidomy100Może nie wszyscy pamiętamy, że dzisiejsza czwarta niedziela Wielkiego Postu dawniej była nazywana „Niedzielą Letare”.

Nazwa ta pochodzi od pierwszych łacińskich słów antyfony rozpoczynającej dzisiejszą Mszę świętą. W tłumaczeniu na język polski słowa te brzmią: „Raduj się Jerozolimo”. Radość ta płynie z uświadomienia sobie, że będą jeszcze dwie niedziele Wielkiego Postu a potem nastąpi Pascha, czyli Uroczystość Zmartwychwstania Pana Jezusa. Dlatego w wielu kościołach księża odprawiają Mszę świętą w szatach koloru różowego. Dotychczasowy, smutny fioletowy kolor szat liturgicznych jest dzisiaj rozjaśniony myślą o bliskich już świętach Zmartwychwstania.

         By ta radość mogła być naszym udziałem teksty Pisma Świętego, przeznaczone na dzisiejszą niedzielę, dotyczą wielkiego daru Bożego, jakim jest zdolność widzenia i nieszczęścia, gdy tego daru brakuje. Ta zdolność może mieć wymiar fizyczny. W Ewangelii widzimy dzisiaj człowieka, który nigdy tego daru nie posiadał, bo urodził się jako niewidomy. Jednak też ukazani są nam ludzie, „niektórzy faryzeusze”, mający bardzo dobry wzrok fizyczny, ale będący niewidomi duchowo. Liturgia słowa dzisiejszej niedzieli zaprasza do zerwania z tą duchową ślepotą, aby widzieć wszystko tak, jak widzi Bóg.

         W pierwszym czytaniu możemy zobaczyć, że nawet wielki prorok Samuel nie był wolny od skłonności do patrzenia na rzeczy na sposób ludzki. Bóg zaprzeczył wszystkim wyobrażeniom, jakie miał on o władcy swego narodu. Bóg przekazał mu głęboką naukę: „Nie tak... człowiek widzi, jak widzi Bóg, bo człowiek patrzy na to, co widoczne dla oczu, Pan natomiast patrzy na serce (1Sm 16,7). Bóg wybrał Dawida, najmłodszego syna Jessego, po ludzku, nic nie znaczącego pasterza. Okazało się, że nie jest łatwo nauczyć się myśleć na sposób Boży, widzieć oczami Boga i osądzać według Jego zamysłów.

Przekonali się o tym Apostołowie. Patrząc po ludzku myśleli, że skoro człowiek, którego zobaczyli jest niewidomy od urodzenia, to znaczy, że ktoś zgrzeszył. Chcieli wyjaśnić przyczynę zła, dlatego postawili Jezusowi pytanie: „Rabbi, kto zgrzeszył, że się urodził niewidomy - on czy jego rodzice?”. Pytając tak ukazali, że mają tradycyjny sposób myślenia, sądząc, że takie nieszczęście musi być następstwem czyjegoś grzechu. Jezus zburzył ich sposób myślenia. Odpowiedział im: „Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego”. Wyjaśnił, że stało się to: „Aby objawiły się sprawy Boże”. Bóg dopuścił, by ten człowiek był niewidomy po to, aby mógł otrzymać inne światło.

Aby, proklamowane dzisiaj Słowo Boże, było nam łatwiej „przyłożyć” do naszego życia i „odczytać je naszym sercem” i zobaczyć, czego przez to Bóg od nas oczekuje, do czego zachęca, dobrze będzie przyjrzeć się jeszcze jednemu niewidomemu. W Ewangelii świętego Marka znajdziemy opowiadanie o niewidomym Bartymeuszu spod Jerycha. Człowiek ten kiedyś widział, ale w pewnym momencie stracił wzrok. On dobrze wiedział co to znaczy widzieć, jak wielki jest to dar Boży. Dlatego z całego serca pragnął odzyskać wzrok. Pamiętając o tym, że można być niewidomym duchowo, może niektórzy z nas poczują się jak ów Bartymeusz. Przypomną sobie bowiem, że dawniej widzieli w swoim życiu fakty świadczące o tym, że Bóg ich kocha, że są zdolni zachowywać Boże przykazania, potem zaś nieco się zaniedbali, ulegli pokusom seksualnym albo zaczęli nadużywać alkoholu albo jeszcze innym grzesznym czynom. Takich z nas Ewangelia zaprasza, aby uświadomili sobie, że stracili przez to wzrok duchowy i żeby zrobili to, co zrobił niewidomy Bartymeusz, aby zaczęli usilnie prosić: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną” i spodziewać się, że będą mogli z wiarą poprosić Jezusa: „Rabbuni, żebym przejrzał” i usłyszą to, co usłyszał ten niewidomy: „Idź, twoja wiara cię uzdrowiła”. Przecież tutaj, wśród nas tak samo jest obecny żywy i pełen Bożej mocy Jezus Chrystus. Stanie się to na pewno, jeśli naprawdę poczujemy się duchowo niewidomi.

Wydaje się jednak, że większość z nas może poczuć się podobnymi do tego niewidomego od urodzenia. Nie czujemy potrzeby naglącego wołania do Jezusa, bo nie wiemy co to znaczy mieć wzrok duchowy, co znaczy widzieć jak widzi Bóg. Jak ten niewidomy jesteśmy przyzwyczajeni do ślepoty. Jesteśmy takimi niewidomymi mieszczuchami, którzy już zrezygnowali ze wszystkiego, nie czujemy potrzeby by cokolwiek zmieniać, wystarczy to, że jesteśmy duchowymi żebrakami. Obecny dzisiaj wśród nas Jezus, chce także nam pomóc odkryć, że istnieje inny, cudowny świat.

Pierwszym krokiem ku temu jest uświadomienie, że niedobrze jest być ślepym. Dlatego Jezus splunął na ziemię, uczynił błoto ze śliny i nałożył je na oczy niewidomego. Potem kazał mu obmyć się w sadzawce Siloam. Niewidomy uczynił to chętnie, bo zaczął czuć się źle i poczuł konieczność obmycia swoich zabłoconych oczu. Jezus wysyłając go powiedział: „Trzeba nam pełnić DZIEŁA Tego, który Mnie posłał. … Jak długo jestem na świecie, jestem ŚWIATŁOŚCIĄ ŚWIATA”. To dzieło dokonało się wobec posłanego do sadzawki. Gdy się obmył, wrócił WIDZĄC. Odkrył rzeczywistość, o której przedtem nie miał pojęcia, której się absolutnie nie spodziewał.

W odniesieniu do naszego życia znaczy to, że Chrystus pragnie, byśmy mogli otrzymać dar duchowego widzenia, zdolność widzenia tak, jak widzi Bóg. Praktycznie oznacza to, że w początkach naszego związku z Chrystusem doświadczymy iż On niejako „zachlapuje” nasze oczy. Będzie czynił to biorąc swoje słowo zawarte w Piśmie Świętym, które jest jakby jego „śliną” i mieszając ją z „pyłem” naszego grzesznego życia. Doświadczając tego będziemy czuli przykrość podobną do tej, jaką czuł ten niewidomy, któremu Jezus nałożył błoto na oczy. Praktycznie polegać to będzie na tym, że będziemy w obfitości otwierać Pismo Święte i w jego świetle oglądać nasze życie. Będziemy być może zaniepokojeni i niezadowoleni. Zobaczymy bowiem, że zamiast stawać się coraz "lepszymi" stajemy się coraz "gorszymi". W oparciu o doświadczenie wielu ludzi możemy się jednak dowiedzieć, że w rzeczywistości nie staniemy się gorsi. Dawniej byliśmy "grzeszni" tak samo jak i teraz, albo nawet bardziej, tylko tego nie widzieliśmy, bo zbyt blisko naszych oczu była marna "moneta" naszych, tak zwanych "dobrych czynów", naszej "pobożności" i "porządności" i zasłaniała nam prawdę. Byliśmy się wtedy jak koń dorożkarski z duchowymi "klapkami" na oczach, mogąc widzieć tylko wąski wycinek naszej drogi. Wtedy, jak ów niewidomy z Ewangelii, ze zdumieniem i radością zaczniemy oglądać rzeczy, których do tej pory nigdy nie widzieliśmy.

Będziemy coraz bardziej widzieć jak bardzo jesteśmy grzeszni i jak bardzo potrzeba nam obmyć się z nich, aby otrzymywać zdolność duchowego widzenia. Będziemy też usilnie o to prosić. Konkretnie będziemy doświadczali jak rozwija się w nas łaska chrztu świętego, jak powoli będziemy dojrzewali w wierze i stawali się zdolni do uczynków życia wiecznego opisanych w Kazaniu na Górze. Jezus bowiem chce być i dla każdego z nas prawdziwą Światłością.

       Takie zmiany, z pewnością, zostaną zauważone przez ludzi, zwłaszcza podobnych do faryzeuszy przesłuchujących uzdrowionego. Oni nie wierzyli w uzdrawiającą moc Jezusa, bo ich zdaniem, naruszył Boże prawo szabatu, robiąc błoto, które nałożył na oczy niewidomego od urodzenia. Może komuś, kto jest bardziej uczony i bardziej pobożny będzie się chciało napisać jakiś artykuł przeciw nam, albo w rozmowie z nami, swoimi argumentami zapędzić nas w "kozi róg". Może jego argumenty będą tak mocne i przekonywujące, że nasz umysł stanie wobec nich bezradny. Dzisiejsza Ewangelia jednak obiecuje, że nasza odpowiedź będzie taka, jak niewidomego z dzisiejszej Ewangelii: NIE WIDZIAŁEM, A TERAZ WIDZĘ. A przed takim egzystencjalnym argumentem wszelkie intelektualne argumenty okażą się bezsilne.   W tym właśnie celu Jezus, żyjący teraz w swoim Kościele i zatroskany o WSZYSTKICH jego członków, posługując się tym rozważaniem, staje teraz przed każdym z nas.

       Mamy teraz do wyboru albo nie przejmować się tym, co zostało tu powiedziane, albo pozwolić, aby Jezus wytrącił nas z dotychczasowego spokoju "żebraczego" życia. Możemy pozwolić, by zrobił nam przykrość. Będziemy może na początku "wściekli" na Niego, że nam przeszkadza "żebrać", prosić o "jałmużnę miłości", ale pójdziemy szybko do sadzawki Siloam i będziemy się w niej obmywać chcąc pozbyć się tego "błota", które Jezus będzie nakładał nam na oczy.

       Najlepiej jest, gdy dokonuje się to we wspólnocie. Jeśli widzimy, że nasz chrzest, z jakiejś przyczyny, nie wydaje jeszcze właściwych owoców w postaci uczynków życia wiecznego, to „nawróćmy się i dajmy się ochrzcić”. W naszej sytuacji, człowieka już ochrzczonego znaczy to, że zgłosimy się do parafii i zapytamy gdzie i w jaki sposób możemy przejść katechumenat pochrzcielny. Ksiądz proboszcz, z pewnością, nam powie gdzie są małe wspólnoty, w których ten katechumenat pochrzcielny możemy przejść i pojednać się z Bogiem i Kościołem. Tam pomogą nam odnowić się w łasce chrztu świętego. Kościół weźmie nas w swoje „łono” i będzie wytrwale troszczył się o to. Powoli przestaniemy być chrześcijanami tylko z imienia a zaczniemy stawać się ludźmi, w których życiu dojrzała wiara zaczyna wydawać swoje wspaniałe owoce. Życzmy sobie wzajemnie i  módlmy się o to, aby nasza decyzja była wyborem, prowadzącym do prawdziwego szczęścia i pokoju, którego świat dać nie może.

Ks. Zbigniew Czerwiński
TOP