XIX niedziela zwykła "A" (1 Krl 19,9a.11-13) - Od góry Karmel do góry Horeb

Co się stało z Eliaszem? Jednego dnia występuje on odważnie, wręcz zuchwale, w obronie Prawa Bożego przeciw królowi izraelskiemu Achabowi (1 Krl 18,17-19), dokonuje na górze Karmel spektakularnego sądu nad prorokami Baala, opłacanymi przez pogańską żonę króla – Izebel, sprowadza ogień z nieba na znak, że tylko Jahwe jest Bogiem (18,20-40), wreszcie ogłasza Achabowi koniec kary, jaką była klęska suszy, i jak Boży mocarz biegnie do Jizreel, wyprzedzając rydwan króla (18,41-46).

Dnia następnego zaś ‑ ucieka, dokąd go oczy poniosą, pod wpływem pogróżki królowej, że zostanie zabity. Dziwne. Przecież gdyby Izebel mogła rzeczywiście to uczynić, przysłałaby oddział zabójców, a nie jednego posłańca (19,1-3). Eliasz przeżywa coś więcej niż zwykły strach. Dopada go zwątpienie w sens samotnej walki, jakieś wewnętrzne wyczerpanie, można by powiedzieć: depresja. Już nie nazywa siebie prorokiem Jahwe (por. 18,22; 19,10), czuje się bezużyteczny i chce zrezygnować, modli się o śmierć i… ucieka w sen (19,3-5). Jakby nagle przekroczył granicę wytrzymałości, za którą jest już tylko słabość, niepewność i lęk. Granicę, z istnienia której nie zdawał sobie dotąd sprawy. Kroplą, która przelała czarę goryczy, była chwiejność Izraelitów: choć uczestniczyli z entuzjazmem w widowisku na górze Karmel (18,24.39), to serca ich nie nawróciły się do Pana (por. 18,37; 19,10.14).

Kryzys Eliasza jest ważnym momentem w jego duchowej drodze. Bóg pokazuje mu, że ludzka kruchość nie dyskwalifikuje go jako proroka, lecz jest raczej miejscem otwarcia się na głębszą relację z Panem, «bo nie własną siłą człowiek zwycięża» (1 Sm 2,9). Uczy go dystansu do własnych, czarnych myśli: nie wszyscy prorocy wierni Jahwe zostali zabici (1 Krl 18,4), a w całym Izraelu – mimo powszechnej apostazji – są tysiące ludzi, którzy nigdy nie klękali przed Baalem (19,18). Pokazuje mu też, że nie jest on samotnym herosem ‑ otrzyma wsparcie w osobie Elizeusza, który będzie kontynuował jego misję (19,16).

Bóg karci i wychowuje Eliasza, jak syna. Trąceniem w bok – raz i drugi – zmusza go, żeby się podniósł i posilił Bożym chlebem, tak jak kiedyś, nad potokiem Kerit i w Sarepcie (por. 17,6; 10-11). Dzięki Bożej interwencji jego paniczna ucieczka zostaje przemieniona w podróż poza zwyczajny świat (J.T. Walsh), w pielgrzymkę do źródeł wiary. Lekarstwem dla niego będzie spotkanie z Bogiem: dotknięcie łaski, wyrzucenie z serca gorzkich trosk, i nowe powołanie. Przed nim jeszcze długa droga.

Na świętej górze Horeb przejście Boga poprzedza huragan, trzęsienie ziemi i ogień (por. Wj 19,18), tak jak w dniach Mojżesza. Ale sam Wszechmocny przychodzi do Eliasza w „szepcie łagodnego powiewu” (hebr. «kol demamà dakká»), który napełnia serce pokojem.

Zanim dokonamy czegoś dla Boga, chce On, byśmy przede wszystkim „byli dla Boga”, oparci całym ciężarem naszej słabości o Jego miłosierną miłość, pokorni i posłuszni. Do nas też kieruje On pytanie: «Co ty tu robisz, Eliaszu?» i wezwanie: «Wyjdź, aby stanąć na górze, w obliczu Pana».

  1. Józef Maciąg

Źródło: „Niedziela Lubelska”

TOP