Chleb życia (J 6,24-35)

Ludzie gorączkowo szukają Jezusa nie dlatego, że zrozumieli znak, którego dokonał, ale że jedli chleb do syta (J 6,24-35). Skonsumowali cud, czekają na następny, ale nie zadają sobie trudu, by zapytać samych siebie: Co znaczy ten chleb? Co Bóg chce mi powiedzieć?

          Coś podobnego może dziać się na naszych Eucharystiach. Idziemy na mszę świętą w niedzielę, a nawet w dzień powszedni, bo cierpimy z powodu jakichś problemów, bo my sami, albo ktoś z bliskich jest poważnie chory, albo chcemy uprosić zgodę w rodzinie, uwolnienie od nałogu, zdanie egzaminu, dobrą pracę lub Boże błogosławieństwo na dalsze lata życia. Albo też czujemy, że Eucharystia nas uspokaja, uwalnia od stresu i smutku, daje siłę na cały tydzień; że Jezus w słowie Bożym i komunii świętej napełnia nas nadzieją i pokojem. To wszystko są bardzo dobre rzeczy. Prosimy o nie i otrzymujemy, bo przecież Bóg nie odmawia swoim dzieciom tego, czego im potrzeba.

           A jednak Eucharystia nie da się sprowadzić do koncertu życzeń i próśb kierowanych do Boga. Każda uproszona łaska, każdy udzielony przez Boga cud jest tylko znakiem odsyłającym nas do czegoś większego, znacznie bardziej potrzebnego do życia, co Bóg pragnie nam dać. „Zabiegajcie nie o ten pokarm, który niszczeje, ale o ten, który trwa na życie wieczne, a który da wam Syn Człowieczy” (6,27). Ten, kto dziś jest syty, jutro znów odczuje głód. Uzdrowiony cudownie z raka zachoruje kiedyś na coś innego i umrze. Szczęśliwe rozwiązanie jakiegoś problemu przestanie mieć znaczenie, gdy po pewnym czasie staniemy w obliczu innych, jeszcze poważniejszych życiowych wyzwań. To właśnie „pokarm, który niszczeje”, łaski cząstkowe i przemijające. A Bóg oczekuje, że wystarczy nam „inteligencji wiary”, by nie zatrzymywać się na wypraszaniu ciągle nowych „potrzebnych łask”, ale zapragnąć pokarmu, który „trwa na życie wieczne”. Co jest tym niezniszczalnym pokarmem, który może nam dać Syn Człowieczy? Co to za chleb, który daje pełne, obfite życie już teraz i jest zadatkiem życia wiecznego na później?

           Jest nim miłość i miłosierdzie Boga, który zaprasza do komunii z sobą, to znaczy do takiej relacji, opartej na ufności i oddaniu, która sprawia, że stajemy się do Niego podobni, jako wolne dzieci Boże, które rozumieją, że żyć naprawdę to znaczy być kochanym i kochać. Kochać zaś ‑ to być darem dla drugich, obdarowywać ich nie tyle tanimi sentymentami, co raczej życzliwością gotową bezinteresownie służyć. Kochając nie chcę uzależniać ich od siebie, ale stawać się dla nich bratem lub siostrą.

           Bóg w Jezusie nazwał siebie Chlebem, który daje życie, dając siebie na pokarm (6,35). Jakiej odpowiedzi pragnie od nas? Dobrze zrozumiał pragnienie Boga św. Albert Chmielowski, który odkrył sens i radość życia w byciu bratem dla krakowskich nędzarzy, i który powiedział: „Powinno się być dobrym jak chleb; powinno się być jak chleb, który dla wszystkich leży na stole, z którego każdy może kęs dla siebie ukroić i nakarmić się, jeśli jest głodny”.

           Czy tego szukam u Jezusa w Eucharystii?

ks.Józef Maciąg

Źródło: „Niedziela Lubelska”

TOP