Trwajcie w miłości Mojej! (J 15, 9-17)

Aż dziewięciokrotnie powtarzają się w niewielkim urywku mowy pożegnalnej Jezusa (J 15,9-17) słowa „miłość” i „miłować”. Są to pojęcia – przynajmniej w języku polskim – bardzo wieloznaczne.

Jednym będą się one kojarzyć z bezinteresowną, serdeczną troską o kogoś, innym natomiast ‑ z braniem, wręcz „konsumowaniem”. „Kochaniem się” nazywają niektórzy nawet zwykłą rozwiązłość seksualną, opartą na zasadzie „użyj i rzuć”.

Jezus nie pozostawia wątpliwości, jaką miłość ma na myśli: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (w. 13). Nie chodzi więc o jakiś sentyment czy afektywne przyklejenie się do drugiej osoby, ale o „proegzystencję” czyli „bycie dla drugich”, postawę daru z siebie, posuniętą aż do oddania własnego życia za nich. Rzadko jednak stajemy wobec konieczności okazywania tego w sposób heroiczny. Znacznie częściej owo „dawanie życia za braci” wyrażać się musi w sposób wcale niespektakularny, w konkretnym, wiernym zaangażowaniu na rzecz bliskich, lub w ogóle bliźnich, w rodzinie, czy w szerszej społeczności (por. 1 J 3,16-18).

Ewangelia określa taką miłość terminem „agápe”, dosyć rzadkim w klasycznej grece, bo i ta miłość przed przyjściem Jezusa na świat była wręcz nieznana. W odróżnieniu od miłości namiętnej i skłonnej przede wszystkim do brania, agápe to miłość życzliwa i ofiarna, skoncentrowana na bezinteresownym szukaniu dobra kochanej osoby, umiejąca pochylić się także nad kimś, kto po ludzku na to nie zasługuje. Jeśli nawet jesteśmy ludźmi pełnymi zalet, a nie mamy w sobie ducha tej miłości, nasze czyny będą czymś zewnętrznym i zimnym, a my sami będziemy popadać w samouwielbienie albo w spektakularne gesty (G. Ravasi). „Cymbałem brzmiącym” (1 Kor 13,1) nazywali starożytni Grecy takiego właśnie człowieka, zarozumiałego i pustego, który robi wokół siebie wiele hałasu, i… nic więcej.

Opisując tę miłość, Jezus nie mówi o gorących uczuciach, natomiast podkreśla mocno, że wyraża się ona poprzez czyny: „Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej” (J 15,10). Takie postawienie sprawy może dziwić współczesnych ludzi, nieskłonnych do kojarzenia miłości z wiernością, wytrwałością i moralnym wysiłkiem.

Czy taka miłość istnieje naprawdę? Istnieje i nie jest piękną ideą, ale Osobą: ma na imię Jezus Chrystus. On pierwszy umiłował nas w taki sposób, gdyśmy jeszcze byli odwróceni od Niego plecami (por. Rz 5,8; 1 J 4,9-11). Jego miłość okazała się zwycięską siłą w starciu z egoizmem, nienawiścią i śmiercią, a jej bijącym źródłem jest Eucharystia: „To jest Ciało Moje za was. Czyńcie to na Moją pamiątkę” (1 Kor 11,24). Bierzcie i jedzcie, abyście mieli tę miłość w sobie. Jej owocem jest prawdziwa, pełna radość (J 15,11), której też nie należy mylić z dobrym samopoczuciem czy brakiem kłopotów. Jest ona czymś głębszym, bardziej zasadniczym – mocą pochodzącą od Ducha Świętego, która pozwala stawić czoła nawet poważnym kłopotom czy trudnościom, i zwyciężyć. ks. Józef Maciąg

Źródło: „Niedziela Lubelska”

TOP