Panie, kiedy? (Mt 25,31–46)

„Ja nic złego nie robię...” Czy to wystarczy, żeby znaleźć usprawiedliwienie w oczach wiekuistego Króla i Sędziego? (Mt 25,31–46)

Ci po lewej stronie są zdziwieni: „Panie, kiedy...?” Potępia ich to, że nie usłużyli Chrystusowi w potrzebującym człowieku. Potępia ich religijność skupiona na sobie, ślepa na drugich. Przeszli obojętnie obok głodnego, nagiego, chorego, uwięzionego, zajęci sobą. Widok cierpiącego brata nie zaniepokoił ich w najmniejszym stopniu, nie naruszył spokoju sumienia, nie zostawił śladu w ich pamięci. Nawet przez myśl im nie przeszło, że mogło to być poważnym grzechem.

Sprawiedliwi również są zaskoczeni: „Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym i nakarmiliśmy Ciebie?” Oni pełnili dobro spontanicznie, jakby bezwiednie, nie domyślając się nawet, że służąc drugiemu, służą samemu Panu. Nawet przez myśl im nie przeszło, że robią coś wielkiego, coś na miarę życia wiecznego. Gdy dawali jałmużnę – a nie były nią grosze rzucone żebrakowi dla uspokojenia własnego sumienia, ale pełna miłości i troski służba na rzecz cierpiących – nie wiedziała ich lewa ręka, co czyni prawa (Mt 6,3). Nie pamiętają, że coś takiego miało miejsce w ich życiu. Miłość służebna, miłość, która daje siebie, była w ich naturze, zwyczajna i oczywista, jak oddychanie.

„Co uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, Mnie uczyniliście.” Dwa dni po wygłoszeniu mowy o sądzie ostatecznym Jezus rzeczywiście stał się głodnym, spragnionym, odrzuconym, torturowanym, uwięzionym, obnażonym i skazanym na hańbiącą śmierć. Przez swoje wcielenie i mękę utożsamił się z każdym człowiekiem, szczególnie z tym najbardziej cierpiącym fizycznie (głodny, spragniony, chory) lub moralnie (bezdomny, nagi, uwięziony). Codziennie spotykam Chrystusa w drugim człowieku. To jest „sakrament brata”. Mogę przyjmować Go z miłością, albo też w sposób niegodny i świętokradczy. Jeśli nawet nie wyrządzam Mu krzywdy w sposób czynny, moja obojętność nie znajdzie usprawiedliwienia w obliczu Syna Człowieczego. Nie pomoże nawet fasadowa religijność ani deklaracja, że przecież byłem głęboko wierzący.

Chrystus Król powie do tych po prawej stronie: „Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego…” – bo służąc z miłością ubogim, okazują się naprawdę ich braćmi, dziećmi jednego Ojca. Do tych po lewej nie powie: „Idźcie precz, przeklęci przez Ojca mojego”, bo Bóg nigdy nikogo nie przeklina, nawet najgorszego grzesznika. Powie natomiast: „Idźcie ode Mnie, przeklęci…”, bo ktoś, kto przez obojętność lub pogardę oddala się od cierpiących braci, sam siebie stawia daleko od Boga, żyjącego w nich, i sam na siebie wydaje wyrok. Kimś takim był bogacz z przypowieści zapisanej przez Łukasza, który między sobą, a Łazarzem leżącym u jego drzwi, wykopał za życia przepaść obojętności, a po śmierci ich obu przepaść ta utrwaliła się jedynie, stając się otchłanią niemożliwą do pokonania (Łk 16,26). Podobnie kapłan i lewita, którzy spiesząc się do Jerozolimy, omijali szerokim łukiem umierającego człowieka leżącego na drodze (Łk 10,31-32).

Wizja sądu ostatecznego nie ma nas przerazić, lecz raczej pobudzić do wyzyskiwania sposobnej chwili, byśmy czynili dobro, póki mamy czas (Ef 5,16; Ga 6,10), otwierając się na tę miłość. Ona jest życiem wiecznym, sposobem istnienia Boga

ks.Józef Maciąg

Źródło: „Niedziela Lubelska”