Zyskiwanie talentów (Mt 25,14-30)

W potocznym rozumieniu talent to uzdolnienie, które się posiada, i które należy pomnażać, aby przynosiło zysk.

W sensie dosłownym talent to bardzo duża suma pieniędzy ‑ 6000 denarów czyli równowartość 20 lat pracy robotnika. Bóg szczodrze wyposaża nas na nasze ziemskie życie, i daje czas, by je dobrze wykorzystać. Kontekst przypowieści o talentach (Mt 25,14-30) koryguje nieco nasze jej rozumienie i chroni przed myśleniem na sposób kapitalistyczny: „to co masz, musisz pomnażać, by mieć więcej”.

Perykopa poprzedzająca mówi o oliwie panien mądrych, którą trzeba zdobywać w tym życiu, aby móc wejść z płonącą lampą na ucztę życia wiecznego (Mt 25,1-13). Zyskujemy ją uruchamiając nasze talenty (ww. 14-30). Fragment następny – o sądzie ostatecznym – wskazuje na sposób, w jaki należy to czynić: „byłem głodny, a daliście Mi jeść, spragniony, a daliście Mi pić…” (ww. 31-46). A zatem talent to nie to, co mam, lecz raczej, to, co daję drugiemu, inwestując w miłość. Moim talentem jest to, kim jestem i co mam, jako dar od Boga, udzielony mi po to, abym go pomnażał, odpowiadając nań miłością. Każdy z nas jest inny i w różnej mierze obdarowany. Bóg nie udziela każdemu po równo, jakkolwiek może to obrażać naszą nowoczesną, egalitarystyczną wrażliwość i łamać powszechnie przyjęte parytety. Nierówności między nami są wyzwaniem dla naszej miłości. Jesteśmy odpowiedzialni przed Bogiem, to znaczy wezwani, by na Jego miłość odpowiedzieć, żyjąc na sposób daru.

Dwaj z trzech sług rzeczywiście odpowiadają na dar Boga miłością zgodnie z logiką: Bóg mnie kocha, inni ludzie mnie kochają, więc odpowiadam na tę miłość miłością, i angażuję w to wszystkie moje możliwości, by kochać: Boga – całym sercem, całą duszą i całym umysłem, a bliźniego ‑ jak siebie samego (Mt 22,37-39). Pan przed wyruszeniem w daleką podróż powierzył mi swoje dobra. Co jest tym dobrem? To przede wszystkim bycie dzieckiem Bożym, a w konsekwencji ‑ bratem lub siostrą dla drugich. Ten „kapitał” miłości inwestuję i podwajam, służąc Panu ukrytemu w biednym i cierpiącym obok mnie. Wychodząc z siebie, przekraczając naturalny egoizm, mogę przyjąć go jako brata. W ten sposób odnajduję źródło radości i spełnienia, realizuję się jako człowiek szczęśliwy.

Jest jednak i taki sługa, który ze strachu nie odpowiada na tę miłość. Przynosi Bogu swój dar z powrotem mówiąc: „Jakim mnie stworzyłeś, takiego mnie masz; nie zrobiłem nic złego, przestrzegałem praw i zasad moralnych; jak mi dałeś to życie, tak je sobie zabierz…” Można by zapytać, skąd się bierze ten strach, który paraliżuje w nas miłość. Jego źródłem jest fałszywy obraz Boga jako surowego i chciwego Pana oraz chęć posiadania otrzymanych darów tylko dla siebie. W rzeczywistości właśnie zamykając się na logikę miłości, która mówi, że gdy dzielę się z drugimi, pomnażam to, co jest mi dane, narażam się na utratę wszystkiego: miłość nieodwzajemniona umiera.

Liczy się więc nie tyle liczba posiadanych darów, co raczej użytek, jaki z nich czynię, miłując, lub nie. Ważne jest nie to, co mam, ale to, co daję drugiemu…

ks.Józef Maciąg

Źródło: „Niedziela Lubelska”

TOP