Przepasane biodra, zapalone pochodnie (Łk 12, 32-48)

echoewangeliiJaki będzie nasz „eschaton” – ostateczny cel i kres naszego życia? Do jakiej mety zmierzamy? Dzisiaj ludzie rzadko stawiają sobie to niezwykle istotne pytanie. Wolą – choć to śmieszne ‑ udawać, że ten problem ich nie dotyczy.

         W Ewangelii o swoim ostatecznym przyjściu (Łk 12, 35-40) Jezus pokazuje z całą jasnością wybór, przed którym stoimy: albo nasze życie doczesne będzie czuwaniem sług oczekujących nadchodzącego Pana, a wtedy nasza śmierć będzie spotkaniem z Oblubieńcem, który zabierze nas na wieczne wesele (w. 35-38), albo też będziemy żyć, lekceważąc zapowiedź Jego przyjścia, i szukając tylko „szczęścia, zdrówka i pieniędzy”, a wówczas śmierć przyjdzie niespodziewanie i okradnie nas z tego wszystkiego; będziemy umierać samotni i odarci z nadziei (w. 39). Od nas samych zależy, czy będziemy czekać na koniec naszego życia jak właściciel domu na nocnego złodzieja, i jak skazaniec na wykonanie wyroku, czy też jak panna młoda na swoje wesele. Trzeba przyznać, że horyzont, jaki mamy przed oczyma, wpływa decydująco na sposób, w jaki przeżywamy nasze dni na tej ziemi.

         Jezus chce, żebyśmy byli szczęśliwi teraz i w wieczności, i powtarza to dwa razy w swojej krótkiej mowie do uczniów. I daje nam w paru zdaniach prostą receptę, jak to szczęście osiągnąć. Przede wszystkim jest ono ściśle związane z Jego przyjściem, co podkreśla w każdym zdaniu tej perykopy. Oczekiwanie ostatecznego spotkania z Panem nie jest żadną alienacją, ucieczką od codziennych problemów w religijne marzenia. Wręcz przeciwnie, ono sprawia, że w każdym dniu i każdej godzinie, możemy być ludźmi szczęśliwymi i wolnymi od strachu przed śmiercią.

Drugi istotny element to służba: będziemy szczęśliwi jako słudzy (w. 37), którzy żyją nie dla siebie, ale dla tego, który za nich umarł i zmartwychwstał (IV Modlitwa euchar.). Służba ta ma bardzo konkretny wymiar: z jednej strony wsłuchiwać się kochającym sercem w słowo Jezusa, jak Maria z Betanii, a z drugiej – głodnych nakarmić, spragnionych napoić, chorych nawiedzać, smutnych pocieszać, czyli spełniać posługę Marty wobec ubogich, którzy są dla nas Chrystusem żyjącym dzisiaj obok nas (por. Łk 10,39-40; Mt 25,31-40). Postawa sługi to nic innego jak naśladowanie samego Jezusa, który przepasał się i umył nam nogi, i który takim okaże się wobec nas, gdy przyjdzie w chwale (Łk 12,37).

Owo naśladowanie nie jest oczywiście rzeczą łatwą: trzeba mieć biodra przepasane, to znaczy, być gotowym do drogi, do pracy i walki. Paschalna droga, którą trzeba podjąć, to codzienne wychodzenie z niewoli egoizmu i lęku o siebie ku wolności polegającej na miłowaniu drugich (por. Wj 12,11). Praca to pełnienie woli Bożej (Mt 7,21), a walka – to ciągłe branie w niewolę własnej natury, skorej bardziej do złego niż dobrego (1 Kor 9,26-27). Pomocą nam jest Jezus, karmiący nas sobą w Eucharystii, a owocem takiego sposobu życia będzie nasze szczęście, widoczne dla innych, jaśniejące jak pochodnia, wskazujące na Chrystusa – Światłość naszych serc.

ks. Józef Maciąg

Źródło: „Niedziela Lubelska”