Zachwycająca świętość. Uroczystość Wszystkich Świętych (Mt 5, 1-12a)

Każdy, kto chodził po górach bez trudności rozumie Saint-Exupéry’ego i jego opis wspinaczki, jako alegorii życia, które jest zbudowane na darze z siebie, na nieustannym wysiłku: „Nie ma też krajobrazów, ujrzanych ze szczytu góry, jeśli nie było wędrowca, który się wspiął na szczyt, gdyż ów krajobraz jest nie tyle widokiem, ile poczuciem zwycięstwa. Jeśli zaś wniesiono cię na górę w lektyce

i widzisz w dole pewne zestawienie przymglonych form, czy zdołasz wzbogacić ich trwanie własną substancją? Dla tego, kto zadowolony skrzyżował ręce na piersi, ów krajobraz jest czymś, na co składa się i oddech zdyszany, i ulga mięśni wypoczywających po wysiłku, i błękitniejący wieczór, jest także jakby radością z wprowadzonego ładu, bo każdy jego krok wprowadzał trochę ładu w bieg strumieni, ustawiał wierzchołki gór, wygładzał wiejskie drogi. Ten krajobraz z niego się narodził i radość w nim obecna jest równa radości dziecka, które układając kamyczki buduje sobie miasto, zachwyca się nim i napełnia je sobą. Ale czy dałoby dziecku szczęście patrzenie na kamyki już ułożone - można je oglądać, ale nie ma w nich własnego wysiłku.”

Ale kiedy wracam do tekstu medytowanej Ewangelii, do Ośmiu Błogosławieństw, to jakie uczucia rodzą w moim sercu? Zachwyt, pragnienie znalezienia się wewnątrz tego Słowa, jako ubogi, smutny, łagodny, spragniony sprawiedliwości, wprowadzający pokój, prześladowany, fałszywie oskarżany? Ja od razu krzyczę: „Nie!” Daleki jestem od tego, aby zapragnąć tych wszystkich doświadczeń. Ale przecież Saint-Exupéry „odreligijnionym” językiem powtarza centralną ideę Błogosławieństw. Prawdziwe szczęście człowieka rodzi się z daru. Cytat z „Cytadeli” zachwyca i łatwo się z nim identyfikuję, a Błogosławieństwa napełniają mnie lękiem, poczuciem niemożności ich wypełnienia, wrażeniem, że Jezusowe wymagania przekraczają nie tylko moje siły, ale i chęci. Ktoś mi ukradł piękno Jezusowych Błogosławieństw. Sposób ich ukazywania i nauczania pozbawił mnie zachwytu, który winien się zrodzić ze słuchania najpiękniejszego opisu człowieka, który potrafi kochać, człowieka błogosławionego przez Boga, szczęśliwego. Obciążone moralizmem i fałszywym dydaktyzmem Błogosławieństwa rodzą we mnie opór i niewiarę w możność ich dopełnienia. A przecież górska wspinaczka to jedno z najpiękniejszych doświadczeń wysiłku dającego radość.

W Drugim Liście do Koryntian Paweł daje świadectwo udręk, w których Bóg go nie opuszcza i „pociesza w każdym naszym utrapieniu, byśmy sami mogli pocieszać tych, co są w jakiejkolwiek udręce.” Pociecha nie jest nagrodą za znoszenie cierpień, ale zawiera się w znoszonej udręce. „Jak bowiem obfitują w nas cierpienia Chrystusa, tak też wielkiej doznajemy przez Chrystusa pociechy” – kontynuuje Apostoł. Cierpienie niesie w sobie pociechę. Czyż to nie burzy naszego poczucia zasługiwania, zapracowywania i znoszenia przeciwności, aby otrzymać rekompensatę? To prawda, że nawet Paweł dociera do takich granic, „iż zwątpiliśmy, czy uda się nam wyjść cało z życiem.” Ale to doświadczenie prowadzi do ufności, która nie jest dziełem człowieka, nie rodzi się ze „zrozumienia” czy poczucia zasług przed Bogiem: „Lecz właśnie w samym sobie znaleźliśmy wyrok śmierci: aby nie ufać sobie samemu, lecz Bogu, który wskrzesza umarłych.” Co więcej, to doświadczenie ma wymiar apostolski: „gdy znosimy udręki - to dla pociechy i zbawienia waszego, a gdy pocieszani jesteśmy - to dla waszej pociechy, sprawiającej, że z wytrwałością znosicie te same cierpienia, których i my doznajemy.” Prawda Błogosławieństw to nie ciężar przykazań, ale to obraz nowego człowieka, który całkowicie zawierza swe życie Bogu, i doświadcza Jego mocy, która przekracza granice jego osobistego życia.

Wiara nie jest wspinaczką na jakąś górę, duchową lub realną, aby przez chwilę podziwiać pejzaże, a zachwyt był wprost proporcjonalny do włożonego wysiłku. Jezus ofiaruje prawdziwe szczyty naszego życia: odrzucenie bogactwa, jako fundamentu, aby pokornie zaufać Bogu i Jego miłości; odwagę wkraczania w smutek, jako doświadczeni miłości zdradzonej, zanegowanej, której nie da się naprawić inaczej, jak tylko przez wyznanie swej słabości i niezdolności do miłości; zajmowanie ostatnich miejsce w teatrze świata bez lęku o pełnię życia; sprawiedliwość, która jest realizacją zamysłów Boga i stanowi serce ożywiających nas pragnień; miłosierdzie, ale nie dla zdobywania medialnej popularności, lecz aby rodzić dla Boga; serce czyste, które jest odwagą prześwietlenia Słowem najgłębszych pokładów własnego jestestwa; pokój, poczucie spełnienia i bezpieczeństwa, których tak światu brakuje; akceptację, że prawda wymaga osobistego przyjęcia, a to oznacza, że będą tacy, którzy nieustannie się jej sprzeciwiają, którzy kłamstwem i przemocą niszczą to, co zmuszałoby ich do nawrócenia, do wyrzeczenia się pogoni za bogactwem czy władzą. Świętość, która wyłania się z Błogosławieństw nie jest cierpieniem, trudem, „podpieraniem się nosem.” Świętość Błogosławieństw to pociecha, nasycenie, życie w Królestwie, oglądanie Boga, radość doznanego miłosierdzia, pewność przynależności do Jezusa pośród doświadczeń tego życia. Lecz aby Kroczyc tą drogą każdy z nas potrzebuje kogoś, kto zamiast opowiadać nam o radościach świętości po prostu zabierze nas na Górę Błogosławieństw i pozwoli zachwycić się tym, co zobaczymy.

ks. Maciej Warowny, Francja
TOP