Miłość i obłuda (1 J 5, 1-6) 2 Niedziela Wielkanocna B

Dla Jana Ewangelisty jest oczywiste, że miłość Boga i milość bliźniego nie mogą istnieć oddzielnie. Nie jest to hipoteza, ale stwierdzenie faktu.

Kto miłuje Boga miłuje jego synów, kto deklaruje miłość braterską nie może nie kochać Boga. A jedynym źródłem tej dwukierunkowej miłości jest wiara w Jezusa jako Zbawiciela, wiara, która owocuje śmiercią starego człowieka i narodzinami „z Boga”. W rozważanej lekturze wyraźnie słyszymy echo Prologu do Janowej Ewangelii: „Na świecie było Słowo, a świat stał się przez Nie, lecz świat Go nie poznał. (…) Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego - którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili”. Wiara w Jezusa jako Mesjasza, Zbawiciela jest znakiem narodzin z Boga. Nie jest to Janowa teoria, ale wiara Kościoła przekazana przez Ewangelie. Tak, jak opisuje to Marek: „Jezus zapytał ich: «A wy za kogo Mnie uważacie?» Odpowiedział Szymon Piotr: «Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego». Na to Jezus mu rzekł: «Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój, który jest w niebie”. To zapewnienie jest dla nas fundamentalne, aby nie popaść sceptycyzm, że „moja wiara nie jest z Boga, ale to czysto ludzka tradycja, wychowanie, przyzwyczajenie”. Wierzysz, że jedynym Zbawicielem jest Jezus? Jeśli tak, to wyłącznie dlatego, że Bóg cię zrodził do nowego życia.

Wiara, jak naucza Jan, jest źródłem zwycięstwa nad światem j jego potrójną pożądliwością: „Wszystko bowiem, co jest na świecie, a więc: pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pycha tego życia nie pochodzi od Ojca, lecz od świata”. Uznanie Bożej władzy nad tak rozumianymi światowymi pożądliwościami jest znakiem działania Boga we mnie. Ale w takim kontekście potrzebujemy pewnego zabezpieczenia, aby nie popaść w naiwny moralizm, który będzie nas oskarżał, że nie jesteśmy dość „dobrzy”, „że nie kochamy wystarczająco”, etc. Paweł jest bowiem świadkiem niekończącego się zmagania: „Albowiem wewnętrzny człowiek we mnie ma upodobanie zgodne z Prawem Bożym. W członkach zaś moich spostrzegam prawo inne, które toczy walkę z prawem mojego umysłu i podbija mnie w niewolę pod prawo grzechu mieszkającego w moich członkach. Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, co wiedzie ku tej śmierci? Dzięki niech będą Bogu przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego! Tak więc umysłem służę Prawu Bożemu, ciałem zaś - prawu grzechu”. Czytając łącznie Jana i Pawła stajemy się świadomi niekończącego się podczas ziemskiego życia napięcia między grzechem i łaską. Pokój nie przychodzi jako owoc ziemskiej doskonałości, ale rodzi się z pewności, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli grzesznikami. Okazał nam miłość w obliczu absolutnego braku zasług z naszej strony. I ta miłość nie podlega zmianom. Owocem tego jest nadzieja, głęboko egzystencjalne pragnienie Boga, Jego obecności.

Wydaje się, że naturalną konsekwencją Janowej teologii byłoby pytanie skierowane do wszystkich wierzących, acz mających poważny problem z braterską miłością: „Jeśli kochasz Boga, jak twierdzisz, to dlaczego mnie nie kochasz?” Osobiście odbieram takie pytanie jako atak na mnie, demaskowanie mojej obłudy, oczekiwanie, że się zmienię i „poprawię”. Problem polega na tym, że owocem takich pytań jest autoagresja, samopotępienie, wątpienie w skuteczność działania łaski. Bowiem pytanie jest ze wszech miar zasadne. Jest przecież tylu ludzi, których nie potrafię kochać nie tylko w codziennej praktyce, ale także w najgłębszych przekonaniach mego serca. Nie potrafię kochać i nie potrafię nic z tym zrobić. Mogę krzyczeć, że „Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, co wiedzie ku tej śmierci?” Ale oskarżyciel, który jest we mnie, nie zważa na krzyki rozpaczy tylko rozlicza mnie z nie-kochania. Tym samym podważa moje narodziny z Boga i moją wiarę. Czarna rozpacz. Ale właśnie takiego kontekstu potrzebuję, abym odkrył, jak bardzo moralizatorski i faryzejsko nastawiony jest mój wewnętrzny sędzia. Zna pojęcie miłosierdzia, ale sądzi według Prawa. A przecież istotą miłosierdzia jest Boże wzruszenie się nad moją niezdolnością do zachowania Prawa, do kochania. Nie jestem zdolny, a Bóg kocha mnie. Natomiast obłudnik, uznając miłość za wartość, oskarży mnie, że skoro nie kocham, to znaczy nie mam wiary.

Obłudą wiary nie jest więc mówienie o narodzinach z Boga, aby Go kochać i kochać bliźniego oraz równoczesne odkrywanie w faktach, jak bardzo jestem niezdolny do takiej miłości. Obłudą jest mówienie o darmowości zbawienia i rozliczanie siebie z wartości naszych uczynków wobec Prawa. Istotą Bożej miłości miłosiernej jest jej niemierzalność przy pomocy uczynków. Inaczej będę jak Galaci, którym Paweł zarzuca: „Tego jednego chciałbym się od was dowiedzieć, czy Ducha otrzymaliście na skutek wypełnienia Prawa za pomocą uczynków, czy też stąd, że daliście posłuch wierze? Czyż jesteście aż tak nierozumni, że zacząwszy duchem, chcecie teraz kończyć ciałem?”. Rzymianom zaś przypomina najkrótsze i skuteczne wyznanie wiary: „Jeżeli więc ustami swoimi wyznasz, że JEZUS JEST PANEM, i w sercu swoim uwierzysz, że Bóg Go wskrzesił z martwych - osiągniesz zbawienie”. Dobra Nowina nie jest dobrą na początku, aby później przekształcić się w oskarżenia. Ona zawsze jest dobra. Tę Dobrą Nowinę, Najlepszą z Nowin, wyśpiewuje Wspólnota Miłości Ukrzyżowanej słowami: „Jestem kochany... z moim grzechem, Jestem kochany z mą słabością. Za darmo ukochał mnie Pan, umarł za mnie i zmartwychwstał, abym żył”.

ks. Maciej Warowny

TOP