Ile minut dziennie potrafisz się cieszyć? (1 Tes 5, 16-24) 3 Niedziela Adwentu B

Napomnienia końcowe Listu do Tesaloniczan można śmiało uznać za program chrześcijańskiego życia. Świętość jest drogą na spotkanie z Chrystusem. Jednak to nie mocą naszych uczynków i wysiłków możemy postępować na drodze świętości, ale to Bóg jest autorem i sprawcą wszelkiego wzrostu i dojrzewania w świętości.

Nie jesteśmy biernymi przedmiotami Bożego działania, ale aktywnymi podmiotami Jego łaski. Bóg oczekuje, że odpowiemy na nią i pozwolimy, aby ona kierowała naszym życiem. Pierwszy akapit medytowanej lektury podaje konkretne dziedziny naszego życia, w których łaska chce stać się siłą przewodnią. „Zawsze się radujcie” – pisze Apostoł. Ale jak się radować w świecie, w którym dzieje się tyle zła i niesprawiedliwości, a każdego dnia docierają nowe informacje o cierpieniach niewinnych i o wzroście zagrożeń dla naszego życia? Skoncentrowany na mankamentach życia nie widzę powodów do radości. „W każdym położeniu dziękujcie!” Tylko jak dziękować, kiedy jest się śmiertelnie chorym, z poczuciem przegranego życia i świadomością niemożliwych do naprawienia błędów? Jak dziękować, kiedy nieprzyjaciele i złoczyńcy triumfują, a nasza wierność Bogu staje się pośmiewiskiem dla świata? Jak dziękować, kiedy wychowano mnie do postawy roszczeniowej, że mi się należy? Nie są to pytania autorskie. Już Psalmista modlił się: „Zazdrościłem bowiem niegodziwym widząc pomyślność grzeszników. Bo dla nich nie ma żadnych cierpień, ich ciało jest zdrowe, tłuste. Nie doznają ludzkich utrapień ani z innymi ludźmi nie cierpią” (Ps 73).

Psalmista kończy pełen nadziei: „Zaiste na śliskiej drodze ich stawiasz i spychasz ich ku zagładzie. Jakże nagle stali się przedmiotem grozy, zniknęli strawieni przerażeniem. Bo oto giną ci, którzy od Ciebie odstępują, Ty gubisz wszystkich, co łamią wiarę wobec Ciebie. Mnie zaś dobrze jest być blisko Boga, w Panu wybrałem sobie schronienie, by opowiadać wszystkie Jego dzieła”. Pośmiertna kara dla bezbożnych, a nagroda dla sprawiedliwych, jako rozwiązanie zagadki powodzenia niesprawiedliwych, przywodzi mi zawsze na pamięć anegdotę o pogrzebie bardzo bogatego człowieka, który obserwują dwaj biedacy. W pewnym momencie jeden mówi: „Widzisz? Taki bogaty, a umarł jak wszyscy i zakopią go w piachu. I co mu dały te bogactwa?” Na co drugi odpowiada: „Tak, ale on, w przeciwieństwie do nas, zanim umarł, to jak sobie żył?” Dylemat radości pomimo cierpień doświadczanych i oglądanych, paradoks wdzięczności, pomimo, że nic, albo niewiele z naszych dobrych oczekiwań się realizuje, znajdują swe rozwiązanie wyłącznie w dwumianie: śmierć i życie. Ale tylko w takiej kolejności, nie odwrotnie. Ze śmierci chrztu rodzi się nowe życie dla Boga. Z uśmiercenia egoisty rodzi się człowiek zdolny kochać. Grzebiąc egocentryka powstaje człowiek miłosierny i wrażliwy. To wówczas rodzi się pragnienie unikania wszelkiego rodzaju zła. Jeśli nie umrę dla grzechu to zawsze będę usprawiedliwiał popełnione przeze mnie zło i oskarżał innych za moje błędy i nieprawości.

Bez doświadczenia nowych narodzin z „wody i Ducha” Pawłowe napomnienie pozostaje pustym frazesem, a pobożni chrześcijanie wychowani w moralizatorskim przekonaniu, że na łaskę trzeba zasłużyć, będą się zastanawiać, jakiej definicji modlitwy użyć, aby przy wieczornym rachunku sumienia z satysfakcją móc powiedzieć: „no, dziś to się modliłem nieustannie”. Doświadczenie wkraczania w śmierć naszych ambicji, planów, oczekiwań, pomysłów na życie, aspiracji, etc., jest jedyną drogą, na której odkrywamy darmowość Bożej miłości i przestajemy gorszyć się cierpieniem nieustannie obecnym w świecie. Wdzięczność wobec Boga rodzi się wówczas nie w następstwie wysłuchanych modlitw i załatwionych spraw, ale jest owocem pewności, że Bóg robi wszystko, aby człowiekowi otworzyć bramy swej miłości. Wówczas też modlitwa nieustanna nie jest modlitewną techniką, która towarzyszy różnym czynnościom w ciągu dnia i zmienia się w zależności od okoliczności, ale jest nieustannym trwaniem przy Bogu, nawet jeśli umysł zajęty jest innymi rozważaniami. Tak przeżywana wdzięczność i modlitwa nie mogą nie zrodzić autentycznej radość, zadowolenia ze swego życia, niezależnie od doświadczanych cierpień i trudności. Życie ziemskich dni jest bowiem odbierane wówczas jako dar miłości Boga, za którym kryje się jeszcze piękniejsza perspektywa wiecznego zjednoczenia z kochającym Ojcem.

ks. Maciej Warowny