Moja nadzieja (Rz 5, 1-2. 5-8) 3 Ndz Wielkiego Postu A

Swego czasu ważnym było dla mnie znalezienie w „Etyce szczegółowej” o. Jacka Woronieckiego prostego wyjaśnienia, czym jest nadzieja. Brzmiało ono mniej więcej tak: Nadzieja to pewność, że Bóg ma wszystko, czego potrzebuję i chce mi dać to, czego potrzebuję.

Niby proste, ale wcale niebanalne wyjaśnienie, które pozwala zrozumieć, dlaczego miłość rozlana w naszych sercach jest gwarancją, że moja nadzieja na pełnię życia nie jest iluzją. Bóg pierwszy mnie ukochał. Moja miłość do Niego jest owocem Jego miłości do mnie. Bóg wychowuje mnie swoją miłością, abym nauczył się Go kochać. Rozkochuje mnie w sobie, jak szczodry i czuły kochanek swoimi słowami i gestami rozkochuje w sobie niepewną swego uczucia i wahającą się niewiastę. A kiedy zrodzi się we nie miłość, wszystko to, co przynależy do Niego przynależy także do mnie. Nic więc dziwnego, że dzięki miłości mam pewność, iż Bóg nie pragnie niczego innego niż tego, bym mógł być szczęśliwy Jego miłością do mnie. Swoją miłością Bóg chce zaspokajać moje pragnienia i potrzeby. Niestety pewna część moich pragnień jest zbudowana na egoizmie i egocentryzmie, więc musi zostać zniszczona. Ale są we mnie także pragnienia i potrzeby dobra. I w tym właśnie miejscu potrzebuję nadziei: Bóg ma w sobie wszystko, aby je zaspokoić. Jeśli miłość wydaje nam się trudna, ale w jakiś sposób dzięki osobistym doświadczeniom ludzkiej, kruchej miłości możemy ją sobie wyobrazić, to nadzieja jest tą cnotą, do której z trudem zbliża się moja inteligencja i doświadczenie.

Bezpośrednim wprowadzeniem do zdań o nadziei jest nauka o darmowości wiary. Osobista relacja z Bogiem, więź z Nim oparta na znajomości Jego i samego siebie, stanowią fundament nadziei. Wiem, jakim jest Bóg, wiem, co dla mnie uczynił, poznaję Jego pragnienia w stosunku do mnie i do świata, a zatem zbliżam się do nadziei, która nie jest naiwnym optymizmem, ani też beztroskim „jakoś to będzie”. Wzorem wiary, której owocem jest nadzieja jest Abraham. W jego życiu nie ma przypadkowości. Bóg odpowiada na najgłębsze pragnienia Abrahama, a ukazując mu kolejne etapy drogi, kształtuje jego wierność oraz zrozumienie, iż tylko On jest w stanie zaspokoić pragnienia Abrahama. Taki wzór wiary, czy jak napisze Apostoł Narodów, „nadziei wbrew wszelkiej nadziei”, jest światłem dla mnie, dla mojego postępowania drogą wiary. Słowo o nadziei stawia mi pytania o moje pragnienia i kierunki poszukiwań, aby je zaspokoić. Na ile jestem świadom moich motywacji w zaspakajaniu kolejnych potrzeb? Jak głęboko wiara jest w stanie odpowiadać na stany przykrych emocji związanych już nie tyle z potrzebą jedzenia, odpoczynku czy wiedzy, ale uznania, akceptacji, szacunku, samorealizacji czy zrealizowania swych talentów? Powróćmy do Pawłowej katechezy o Abrahamie: „On (Abraham) to wbrew nadziei uwierzył nadziei, że stanie się ojcem wielu narodów zgodnie z tym, co było powiedziane: takie będzie twoje potomstwo. I nie zachwiał się w wierze, choć stwierdził, że ciało jego jest już obumarłe - miał już prawie sto lat - i że obumarłe jest łono Sary. I nie okazał wahania ani niedowierzania co do obietnicy Bożej, ale się wzmocnił w wierze. Oddał przez to chwałę Bogu i był przekonany, że mocen jest On również wypełnić, co obiecał.”

Moim dramatem jest to, że uznałem za własne te potrzeby i pragnienia, które nie Bóg ma zaspokoić, ale świat, pieniądze, władza, pozycja społeczna, wykształcenie, etc. Stałem się niewolnikiem idoli, które nieustannie obiecują, że zaspokoją moje potrzeby, jeśli złożę im „wystarczającą” ofiarę z siebie czy z posiadanych dóbr. Problem idolatrii polega jednak na tym, że to człowiek stawia siebie samego w centrum i uznaje, że jego potrzeby są najważniejsze i najpilniejsze. Ja nie jestem inny. Dlatego potrzebuję wiary Abrahama nie tylko w oczekiwaniu od Boga, iż to On ma moc dać mi to, czego potrzebuję do szczęścia, ale także tej wiary, która pozwoli odkryć, które z moich pragnień i potrzeb są rzeczywiście konieczne dla moje szczęścia. Skomplikowany proces oczyszczania i porządkowania tego, co noszę w swoim umyśle i sercu, co mnie motywuje do podejmowania jakichkolwiek aktywności, co pozwala mi budzić się każdego poranka. Nie potrafię uczynić tego sam, bowiem zawsze moje kryteria będą obciążone egoizmem. Dlatego Wielki Post jest czasem, który może mi pomagać w tym trudzie. Komu służę? Bogu czy idolom? Kocham czy wykorzystuję innych dla własnych potrzeb? Chcę pełnić wolę Boga czy też zabiegam o taką pobożność, która pozwoli mi na „wpływanie” na decyzje Boga? Lęk przed podobnymi pytaniami bądź uznanie ich za kompletnie nietrafione może obnażać braki mojej wiary i nadziei, a przede wszystkim iluzoryczność miłości do Boga, siebie i braci.

 

ks. Maciej Warowny