Duchowi włóczędzy (2 Tes 3, 7-12) 33 Ndz. Zw. C

Źle rozumiana eschatologia już w czasach apostolskich prowadziła do wielu nieporozumień i nadużyć. Porzucanie pracy, przejadanie własnych dóbr, nieobsiewanie pól, bowiem „Chrystus wkrótce powróci!”, w naiwnym odbiorze wydawały się motywowane wiarą i tęsknotą za spotkaniem z Panem, ale faktycznie były znakami niezrozumienia, czym jest oczekiwanie na powtórne Jego przyjście.

Zaniechaniu pracy towarzyszyło włóczęgostwo i „apostolstwo” służące wyłącznie życiu na koszt braci. Didache, dokument z pierwszej połowy II wieku, w następujących słowach ukazuje ten problem: „Każdego apostoła, który do was przychodzi, przyjmijcie jak samego Pana. Nie zostanie on u was jednak dłużej niż dzień jeden, a gdyby zaszła potrzeba, jeszcze i drugi. Jeśli zostanie trzy dni, jest to fałszywy prorok. Gdy ów apostoł będzie odchodził, dajcie mu tylko chleba na drogę: jeśli zażąda pieniędzy, jest to fałszywy prorok. (…) Każdy prorok, który pod natchnieniem Ducha każe zastawić stół, nie będzie jadł z niego, inaczej jest to fałszywy prorok. (…) Kto zaś wam powie pod natchnieniem Ducha: daj mi pieniędzy albo czegokolwiek innego, nie słuchajcie go. Jeśliby jednak prosił was w sprawie kogoś drugiego, kto znajduje się w potrzebie, niechaj nikt go nie sądzi! (…) Jeśli przybysz jest tylko przejazdem, pomóżcie mu, na ile was stać, a niech nie zostanie u was dłużej niż dwa lub trzy dni, gdy konieczne. Jeśli zaś chce u was osiąść, a ma jakiś zawód, niech pracuje by się wyżywić. Jeśli natomiast nie ma żadnego zawodu, zadbajcie rozsądnie o to, by chrześcijanin nie żył pośród was w bezczynności. Gdyby zaś nie chciał tego czynić, znaczyłoby to, że kupczy tylko Chrystusem. Strzeżcie się takich ludzi!”

 

Podobnie Bazyli Wielki w IV wieku dając mnichom reguły życia zwraca uwagę na problem fałszywej pobożności, zwłaszcza w odniesieniu do eustacjan, grup wędrownych „mnichów”, którzy uważali, że nie można stać się doskonałym, wykonując pospolite zajęcia czy też prowadząc życie rodzinne. Ten sam problem będzie powracał w średniowiecznych sektach głoszących skrajne ubóstwo, pogardę dla ciała i odrzucenie instytucji małżeństwa. Wiele z tych sekt prowadziło, podobnie jak eustacjanie, życie „duchowych włóczęgów”. Warto wspomnieć, że jedyny eksperyment Kościoła Apostolskiego w tworzeniu wspólnoty dóbr pozyskanych drogą sprzedaży wszelkiej własności, które rozdzielano według potrzeb,  skończył się bankructwem jerozolimskiej wspólnoty i dlatego wiele Kościołów tego czasu zbierało składkę na braci z Jerozolimy. Natomiast w zaleceniach dawanych przez Apostoła Narodów co do stanu wdów znajdujemy taką uwagę, która może nam pomóc w dobrym rozumieniu rozważanego problemu: „Zarazem uczą się też (Młode wdowy, przyjęte do stanu wdów w Kościele. Przyp. autora) bezczynności krążąc po domach. I nie tylko są bezczynne, lecz i rozgadane, wścibskie, rozprawiające o rzeczach niepotrzebnych.” Medytację o duchowych włóczęgach w Kościele naszych czasów pozostawiam inteligencji czytelników.

 

Dwa problemy, a może wyłącznie dwie strony tego samego medalu. Z jednej strony mamy duchowych włóczęgów, którzy uprawiając ascezę i wędrowne nauczanie uważają, iż mają prawo żyć na koszt braci, a z drugiej strony moja chciwość, która używa apostolskich zasad i reguł wypracowanych przez wieki do egoistycznego zachowywania dóbr wyłącznie dla siebie, jak celnie ukazuje to Księga Przysłów: „Idź sobie, przyjdź później, dam jutro.” Nie chcę pisać o konieczności znalezienia „złotego środka”, bowiem Słowo Boże jest mi dane, abym odkrywał prawdę o moim sercu. Ono bowiem, owa miłująca inteligencja, stanowi klucz do wiary, a tym samym do owocu, którego pragnie w moim życiu Bóg: „W końcu ziarno w żyznej ziemi oznacza tych, którzy wysłuchawszy słowa sercem szlachetnym i dobrym, zatrzymują je i wydają owoc przez swą wytrwałość.” Dlatego centralnym problemem nie są pieniądze, ale miejsce, jakie one zajmują w moim sercu. Jeśli moje serce jest przepełnione bezpieczeństwem zrodzonym z posiadania dóbr lub pragnienia ich posiadania, jeśli jest nieustannie „umartwione” niepokojem i lękiem o jutro, to nie starcza w nim miejsca na wiarę, na żywe spotkanie z Bogiem, który chce dla mnie pewności, iż jedynym schronieniem i źródłem bezpieczeństwa jest Jego Miłość. Dlatego nakaz pracy trzeba odczytać łącznie z zaleceniem, jakie Paweł daje Tymoteuszowi: „Bogatym na tym świecie nakazuj, by nie byli wyniośli, nie pokładali nadziei w niepewności bogactwa, lecz w Bogu, który nam wszystkiego obficie udziela do używania, niech czynią dobrze, bogacą się w dobre czyny, niech będą hojni, uspołecznieni, odkładając do skarbca dla siebie samych dobrą podstawę na przyszłość, aby osiągnęli prawdziwe życie.”

 

Poprzez pracę dotykam dramatu oddzielenia od Boga, dramatu ufności złożonej w sile własnych rąk, we własnej inteligencji i zaradności. Ale równocześnie praca pomaga odkrywać sens szabatu, dnia w którym Bóg zawiesza przekleństwo wygnania z raju i obdarowuje mnie czasem, którego jedynym celem jest wpatrywanie się w nową i ostateczną Paschę, w przejście od życia ziemskiego do wieczności w obecności Boga. Niedzielna Pascha jest znakiem i zadatkiem tej przyszłej rzeczywistości, poprzez nią także wkraczamy w ostateczne przeznaczenie człowieka – życie w Bogu. Dlatego tak ważna jest praca i nie mniej ważny jest odpoczynek szabatu, dzień odnawiania przymierza z Bogiem. Taki święty rytm życia jest wezwaniem do nawrócenia zarówno dla lekceważących pracę, jak i pracoholików. Dramatem człowieka jest doświadczenie, że ani praca nie jest w stanie dać poczucia całkowitego spełnienia, ani porzucenie jej na rzecz „Bożych spraw” nie daje doświadczenia życia wiecznego, nie czyni człowiekiem duchowym, doskonałym, jak chcieli tego twórcy sekt, począwszy od starożytności, aż do dziś. Dlatego następujące słowa Apostoła i dziś nic nie tracą z aktualności: „Tym przeto nakazujemy i napominamy ich w Panu Jezusie Chrystusie, aby pracując ze spokojem, własny chleb jedli.”

 

Ks. Maciej Warowny

TOP