"Między duchem a psychiką" - Bezinteresowność cz.1

Bezinteresowność cz. 1

                     Kilka tygodni temu jedna z polskich rodzin przyjęła uchodźców z Czeczenii. Przyjęła małżeństwo z jedynym synkiem, który cudem przeżył morderczą przeprawę przez granicę. Do domu żyjącej zwyczajnie rodziny zostali przyjęci obcy ludzie z odmiennym doświadczeniem, kulturą, wyznaniem i z żałobą po trzech córkach, które umierały w obecności bezradnej matki.

                Siłą rzeczy rodzi się pytanie: Po co ich przyjęli? Czemu to ma służyć? Czy nie dałoby się pomóc tej rodzinie w inny sposób? Rodzi się to pytanie trochę z rozsądku, a trochę z ludzkiej małości. Z rozsądku, bo czy się nie narazili na zbyt wielki kłopot? Czy rzeczywiście taka forma pomocy? Czy nie lepiej pomagać poprzez instytucje poruszające się w trudnych międzynarodowych sprawach? 
             Z ludzkiej małości, bo ten fakt może poruszać uśpione sumienie, a to przyjemne nie jest. Chciałoby się w pierwszym odruchu zaprotestować broniąc własnego poczucia porządności. Jeśli się jednak przy odrobinie szczęścia zaprotestować nie uda, skazujemy się na drogę przez mękę duchowego rozwoju. Pojawiają się kolejne pytania, na przykład o to, czy moje sprawy, które postrzegam jako sprawy życia i śmierci, nie są przypadkiem sprawami bardziej dostatniej egzystencji i jeszcze lepszego zabezpieczenia na tak zwany „wszelki wypadek”. Na ile moje widzenie świata, jest widzeniem szerokim, a na ile ograniczonym zwaną egoizmem nadmierną koncentracją na sobie. Czemu służy moja katolicka Wiara? Czy jak psychoterapia ma w efekcie owocować lepszym samopoczuciem i wyższym poziomem przystosowania, czy też – jak pierwotnie zamierzył to Bóg – ma prowadzić do zbawienia nie tylko mnie, ale i mojego bliźniego? Problem w tym, że do tego zbawienia dochodzi się przez krzyż, a nie przez trening relaksacyjny. 
              Można unikać oceniania faktu, że jedna z rodzin robi coś niecodziennego. Można jednak zaryzykować próbę oceny samego siebie w świetle tego właśnie faktu. Chętnie dałem się sam zaprosić do tej oceny, do poszukiwania wrażliwości własnego sumienia i otwartości umysłu. Zapraszam więc do rozmyślań nad bezinteresownością. 
           Pamiętam jak przed piętnastu laty w pewnym bogatym kraju, z ust bogatych ludzi usłyszałem w przerwie rejsu motorową łodzią, że „tu się nie da żyć, bo podatki, ceny paliw, koszty kształcenia dzieci, podróże a do tego jeszcze uchodźcy”. Pytali mnie potem inni ludzie z tego kraju, jak sobie radzę, skoro w Polsce taki głód, taka bieda, tak niebezpiecznie. Pokazywali listy pisane od ponad dziesięciu lat przez polską wołającą o pomoc rodzinę. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć i ciągle nie wiem.
             Niewiedza nie jest jednak stanem neutralnym, nie jest bezpiecznym punktem „zero”. Nie jest, bo nie ma nic pośredniego między reakcją a jej brakiem. Czekanie z pomocą nie jest stanem pomiędzy brakiem pomocy a jej niesieniem. Czekanie z pomocą jest brakiem pomocy. Rodzinę, o której mówiłem na początku, można było przyjąć, albo nie. Było to rozsądne, albo nie. 
           Chcę w najbliższym czasie mówić o bezinteresowności. Chcę się z tym zmierzyć i pragnę do realizacji tego trudnego wyzwania zaprosić, kończąc ten pierwszy felieton o bezinteresowności
 Ks. Wiesław Błaszczak SAC
TOP