Dar rozumu, rady, męstwa, wiedzy, pobożności i bojaźni Bożej

23.msza-o-uzdrowienie-crop

ROZUM – rozróżniać dobro i zło

„Szczęśliwy mąż, który nie idzie za radą występnych (…), lecz ma upodobanie w Prawie Pana (…), bo Pan uznaje drogę sprawiedliwych, a droga występnych zaginie” (Ps 1,1.2.6)

 

            Trybunał w Norymberdze, który w 1946 r. osądzał zbrodniarzy wojennych, wydawał skazujące wyroki odwołując się do prawa naturalnego. Fundamentem zatem takiego postępowania było przekonanie, że każdy człowiek ma zdolność rozróżniania między dobrem a złem oraz powinność wyboru tego, co tym dobrem jest. W tym przypadku znaczenie miało prawo do życia każdej osoby ludzkiej jako nadrzędne wobec każdego ewentualnego innego pomysłu. Kościół używa pojęcia sumienia na określenie tego miejsca w człowieku, które jest odpowiedzialne za rozeznawanie, jak i osąd moralny podejmowanych wyborów. Sumienie sięga do prawa naturalnego, a więc takiego, które jest wspólne wszystkim ludziom, niezależnie od religii, kultury, wychowania. Jest ono wspólne ze względu na to, że elementem konstytutywnym człowieka jest rozum, a więc zdolność do myślenia, oceniania, podejmowania określonych decyzji. Sumienie jednak odwołuje się jeszcze, a może przede wszystkim, do prawa Bożego. Dla człowieka wiary to właśnie światło „z wysoka” – wyrażane także nauką Kościoła katolickiego – ma zasadnicze znaczenie podczas osądu tego, co wolno, albo nie wolno.

            Czy opinią, którą podpowiada sumienie należy zawsze się kierować? Odpowiedź na to pytanie jest jedna, ale musi zakładać dwa podpunkty, rozpatrywane łącznie. Zawsze należy kierować się sądem sumienia. To pierwsza część odpowiedzi. Wielu słysząc to, być może odetchnie z ulgą i poczuje wreszcie swobodę, bo czyż to nie oznacza, że „mi wszystko wolno”? Ale druga część odpowiedzi brzmi następująco: „Sumienie powinno być uformowane, a sąd moralny oświecony” (KKK 1783). Sumienie ma być zatem uczone (w podwójnym tego słowa znaczeniu). Ono samo niejako domaga się, aby w życiu kierować się prawdą. Lecz jeśli sumienie nie jest karmione prawdą, to jest po prostu chore. Jak może wtedy pomagać w wyborze tego, co jest właściwe? Tak więc bywa, że człowiek jest oszukany. Wydaje mu się, że postępuje dobrze, choć obiektywnie błądzi. Człowiek ze źle uformowanym sumieniem nie może też łatwo się samousprawiedliwiać, twierdząc, że „on tego nie wiedział”. Pierwszym bowiem obowiązkiem jest zabieganie o kształtowanie własnego sumienia. Jest to zadanie na całe życie (por. KKK 1784).

            Rozum jest darem rozróżniania między dobrem a złem, prawdą i kłamstwem. Pozwala widzieć we właściwym świetle rzeczywistość, która z punktu widzenia wiary jest pomieszaniem miłości i grzechu. Dar rozumu pozwala na dokonywanie takich wyborów, które są najbardziej chciane przez Boga. To zatem nie tylko sfera dotycząca umysłu i chłodnych kalkulacji, ale wrażliwego wnętrza, które stanowi o tożsamości całego człowieka. Trud rozeznawania i wyboru dobra owocuje ostatecznie wejściem na drogę zbawienia. Dltego stawka podejmowanych decyzji jest przeogromna i nie wolno jej zlekceważyć. Lud Izraela usłyszał: „Patrz! Kładę dziś przed tobą życie i szczęście, śmierć i nieszczęście. Ja dziś nakazuję ci miłować Pana, Boga twego, i chodzić Jego drogami (…). Ale jeśli swe serce odwrócisz, nie usłuchasz (…) – oświadczam wam dzisiaj, że na pewno zginiecie (…). Wybierajcie więc życie, abyście żyli wy i wasze potomstwo” (Pwt 30,15.17-19).

            Grzeszny człowiek pragnie władzy, co wiąże się z kolei z jego pragnieniem absolutnej wolności – absolutnej, czyli na miarę Boga, którego nie uznaje jako swego Pana i chce wejść w Jego rolę. Taki człowiek chętnie słucha tego, co dla niego jest wygodne, odrzucając propozycję kierowania się tą prawdą, którą ukazuje mu Najwyższy. Niezwykle wnikliwy obserwator poruszeń duchowych, jakim był św. Ignacy z Loyoli, opisuje pewne reguły rządzące procesami przy dokonywaniu wyborów. Sens jednego z tego typu schematów jest następujący. Ludziom, którzy trwają w grzechach i nie chcą się z nich wyzwolić, zły duch ukazuje przyjemności ich życia oraz wzbudza pociechę, uspokaja. W tych samych osobach dobry duch działa przeciwnie, kłując i gryząc ich sumienie zgodnie z naturalną zdolnością rozumu do wydania poprawnego sądu. U osób natomiast, które zmierzają do oczyszczenia się ze swoich grzechów i umocnienia się w wierności przykazaniom Bożym dochodzi do działania odmiennego. Zły duch atakuje, dręczy i zasmuca, podczas gdy dobry duch dodaje wówczas odwagi, siły, nadziei i pokoju (por. Ćwiczenia duchowne, nry 314-315).

            Bóg chce uczyć człowieka panowania w inny sposób, aniżeli uczynił to szatan uzurpując sobie, nieskutecznie zresztą, władzę absolutną. Bóg chce władzy człowieka w zakresie jego zdolności do dokonywania wyborów. Od tych bowiem nie da się uciec, tak jak sportowiec w biegu z przeszkodami, które co chwila musi pokonywać. Dlatego spodobało się Panu, gdy Salomon poprosił Go nie o długie życie dla siebie, bogactwa, czy zgubę nieprzyjaciół, ale o dar rozeznawania. Syn Dawida tak się modlił: „Racz więc dać Twemu słudze serce rozumne do sądzenia Twego ludu i rozróżniania dobra od zła” (1 Krl 3,9). Chrześcijanin jest z wiary potomkiem Dawida i niegodnym bratem Chrystusa. Oby umiał odpowiedzieć Panu tak, jak to uczynił ślepy Bartymeusz, kiedy Jezus się go zapytał: „Co chcesz, abym ci uczynił?” Niewidomy powiedział Mu: „Rabbuni, żebym przejrzał” (Mk 10,51).

ks. Wojciech Rebeta

(za: „Angelus bronowicki” ‑ Gazeta parafii św. Michała Archanioła w Lublinie, 4(18)2008, s. 11)

 

RADA – pomysł na rozwiązanie problemu

„Olejek, pachnidło radują serce i słodycz przyjaciela ze szczerej rady” (Prz 27,9)

            Radca prawny, poradnik kulinarny, doradca finansowy – te i tym podobne nazwy spotykamy na co dzień, ponieważ praktycznie w każdej dziedzinie życia ktoś potrzebuje jakiegoś wsparcia, pomocy, właśnie rady. W jak wielkiej zatem jest ona cenie, a tym bardziej, gdy odnosi się do spraw fundamentalnych, związanych na przykład z rozwiązywaniem problemów. Są czasem takie sytuacje, które wydają się bez wyjścia, po ludzku sądząc są beznadziejne. Duch Święty, który radzi w takich okolicznościach, ukazuje poniekąd siebie samego, skoro przynosi taką wskazówkę, propozycję, która pokonuje to, co dotychczas było niepokonywalne. Wspaniałe przykłady dostarcza nam Ewangelia, zwłaszcza w przypadku Jezusa postawionego w konieczności zajęcia stanowiska wobec kobiety cudzołożnej (por. J 8,3), a także wobec pytania „Czy wolno płacić podatek Cezarowi, czy nie?” (Mt 22,17). W obydwu przypadkach wydaje się, że Jezus był na straconej pozycji, bo przecież co by nie powiedział, jako znajdujący się „między młotem a kowadłem”, to każda odpowiedź powinna obrócić się przeciwko Niemu. Tak się jednak nie stało, bo słowami: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamień” (J 8,7) oraz: „Oddajcie więc cezarowi to, co należy do cezara, a Bogu to, co należy do Boga” (J 22,21) Jezus zawstydził swoich przeciwników, objawiając mądrość z wysoka, która nie poddaje się zastawionej intrydze. Czyż nie można by przytoczyć tu słów z Księgi Psalmów: „Przede mną dół wykopali, sami wpadli do niego” (57,7)?

            Izajasz proroczo opisuje nadejście Mesjasza, którego nazywa między innymi Przedziwnym Doradcą (por. Iz 9,5). To sam Bóg jest bowiem źródłem wszelkich darów, zgodnie z tym, jak dalej czytamy w Księdze Izajasza: „Kto zdołał zbadać ducha Pana? Kto w roli doradcy dawał Mu wskazania? Do kogo się On zwracał po radę i światło, żeby Go pouczył o ścieżkach prawa, żeby Go nauczył wiedzy i wskazał Mu drogę roztropności?” (40,13-14). Tenże Bóg może i chce udzielać ze swego tym, którzy potrzebują w danym momencie Jego rady. Dotyczy to zwłaszcza sytuacji trudnych, problematycznych, zawiłych, w tym także takich, które wymagają męstwa, aby nie ulec tylko ludzkiemu sposobowi myślenia i postępowania, które może być zwodnicze. Gdy przedstawiciele starszyzny żydowskiej wystąpili przeciwko św. Szczepanowi, to „nie mogli jednak sprostać mądrości i Duchowi, z którego natchnienia przemawiał” (Dz 6,10). Dar rady pomaga tu być odważnym świadkiem wiary i to takim, który zwycięża mądrością pośród kłamstwa i przebiegłości. Mowa św. Szczepana jest wspaniałym przykładem wypełnienia się słów Jezusa: „Postanówcie sobie w sercu nie obmyślać naprzód swej obrony. Ja bowiem dam wam wymowę i mądrość, której żaden z waszych prześladowców nie będzie się mógł oprzeć ani sprzeciwić” (Łk 21,14-15).

            Nie tylko sytuacje konfliktowe i sporne są powodem udzielania daru rady. Jest on niezwykle skuteczną pomocą, gdy zachodzi potrzeba podjęcia szczególnie ważnych i wiążących decyzji. Tak może być odnośnie rozeznawania swojego powołania życiowego, wyboru pracy, zmiany jakiegoś postępowania, itd. Dar ten może być udzielany na przykład w modlitwie, podczas jej trwania, albo poprzez nią, później, gdy zajdzie taka potrzeba. Ważne jest w każdym razie samo otwarcie na Boga, który przygotowuje stosowne łaski, rozdzielane przez Ducha Świętego w odpowiednim czasie. Bł. Matka Teresa z Kalkuty, niosąca wraz ze swoimi siostrami pomoc biedakom na ulicach, nie pozwalała tego czynić, jeśli wpierw nie adorowały one Najświętszego Sakramentu. Mówiła, że bez tego nie da się iść do ludzi i im pomagać. Wszak i z pustego Salomon nie naleje.

            Wydaje się, że o dar rady szczególnie powinni zabiegać ci, którzy z racji swej profesji, zawodu, roli jaką mają spełnić, są odpowiedzialni, a nawet powołani do przewodniczenia innym, niesienia pomocy, wychowywania, itp. W zwyczajnych warunkach są nimi na przykład rodzice dla swoich dzieci (por. KKK 2221-2231). To także pedagodzy, kierownicy duchowi, w tym spowiednicy, psychologowie, terapeuci, wreszcie przyjaciele względem siebie. Z jednej strony chrześcijanin powinien zabiegać o taki dar dla siebie samego, także w odniesieniu do innych, aby z niego korzystali, z drugiej strony winien uczyć się ufności i poszukiwać pewne osoby, u których mógłby znaleźć potrzebne mu światło i siły. Czyż w codzienności człowiek nie doświadcza nieraz zbawiennej wręcz pomocy kogoś drugiego?

W starożytności chrześcijańskiej wielkim szacunkiem cieszyli się mnisi zwani Abba. Do nich, żyjących w odosobnieniu, ubóstwie, poświęcających się kontemplacji, przychodzono z prosto sformułowaną prośbą: „Ojcze, powiedz mi słowo”. Przedstawiano króciutko swój problem i czekano. Abba czynił rozważanie w Duchu Świętym i udzielał stosownej rady. Podstawą takich relacji międzyludzkich była wiara, że tylko Pan jest w stanie prowadzić człowieka, aby ten nie pobłądził. Niech zatem i nam, jeden z Ojców Pustyni, św. Marek Eremita (V w.) udzieli na koniec lekcji: „Zawiłego problemu nie próbuj rozwiązać z uporem stawiając na swoim, lecz przez to, co nakazuje prawo duchowe: cierpliwość, modlitwę i trwałą nadzieję”.

ks. Wojciech Rebeta

(za: „Angelus bronowicki” ‑ Gazeta parafii św. Michała Archanioła w Lublinie, 1(20)2009, s. 9)

 

MĘSTWO – MOC W SŁABOŚCI

„Moc bowiem w słabości się doskonali” (2 Kor 12, 9)

            Przytoczone na wstępie słowa św. Pawła z Drugiego Listu do Koryntian są zdumiewające. To paradoksalne bowiem, jeśli o mocy i jej wzroście, mówi się w kontekście słabości, jak o wręcz warunku objawienia się mocy. Ten dualizm: moc – słabość, jest dla wszystkich chrześcijan naprawdę Dobrą Nowiną, bo wychodzi naprzeciw człowieka, wychodzi naprzeciw tego, kto doświadcza w swej kondycji przede wszystkim słabości, która może przytłaczać i napawać lękiem. Słowa Apostoła Narodów są wielce pocieszające, bo pozwalają spojrzeć na tę wybitną postać Kościoła, nie tyle jak na pomnik z brązu, którego nic nie porusza, ale bardziej jak na człowieka, który się zmagał, trudził i w tym sensie jest bliski każdemu nieszczęśnikowi. To właśnie miejsce słabości może być punktem spotkania człowieka i ze świętym, i z Bogiem, po to, aby dalej objawiała się moc z wysoka, która zwycięża. Słyszymy słowa świadectwa św. Pawła: „Dlatego mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa. Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny” (2 Kor, 12, 10).

            Męstwo chrześcijan ma bowiem swoje źródło w Bogu, przychodzi z zewnątrz. W Księdze Wyjścia czytamy wprost: „Pan jest moją mocą i źródłem męstwa!” (15, 2). Jako moc Boża objawiać się też będzie „nie po ludzku”, to znaczy nie według kryteriów tego świata. Nie jest to siła wyrażana agresją, muskulaturą ciała, czymś po prostu niemiłosiernym. Męstwo dziecka Bożego nie każe mu rywalizować z jakimś nadmuchanym herosem, a zdarza się, że nawet może pozornie objawiać słabość. Tak było choćby ze św. Stanisławem Kostką. Jego wyczulenie na Bożą obecność i pragnienie zachowywania czystości w języku, myśli i mowie sprawiały, że będąc jeszcze w domu rodzinnym, podczas organizowanych tam spotkań towarzyskich, omdlewał słysząc nieprzyzwoite żarty. A przecież tenże sam młodzieniec zdobył się na niezwykły czyn, poświadczający jego ducha męstwa. Mając 17 lat odbył długą i niebezpieczną podróż z Wiednia do Rzymu, przebywając wiele setek kilometrów w większości na pieszo, po to, aby zrealizować marzenie życia, jakim było dla niego wstąpienie do jezuitów. Uczynił to wbrew woli swojego surowego i nieprzejednanego ojca, który gotów był nawet na rozwiązania siłowe względem syna.

            Męstwo jako dar Ducha Świętego jest czymś więcej aniżeli tylko cnotą moralną. Ma bowiem swoje źródło w Bogu i do Niego prowadzi. Kształci więc nowego człowieka na miarę tego, kto spełnia wolę Bożą pomimo przeciwności. Możemy zadać dla przykładu pytanie, w jakim stopniu Dawid odznaczał się męstwem? Z pewnością nie brakowało mu tej cechy, również w znaczeniu wierności Bogu, a jednak prawdą jest, że temu, który zwyciężał tyle bitew, zdarzyło się również polec na polu walki z samym sobą. Odwaga cywilna nie jest jeszcze męstwem w znaczeniu ewangelicznym. Tu potrzeba Ducha z wysoka, który poprowadzi drogą wierności wiary. Istotą chrześcijańskiej drogi jest bowiem nawrócenie, które do swej realizacji wymaga stałości, gotowości przezwyciężania przeszkód, nieraz bardzo trudnych. W tym kontekście można przywołać słowa Chrystusa: „Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam. Odtąd bowiem pięcioro będzie podzielonych w jednym domu: troje stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu;…” (Łk 12, 52). Chrystusowe męstwo wiedzie drogą wyborów radykalnych, trudnych i bywa znakiem sprzeciwu.

            Bliskie znaczeniowo i etymologicznie męstwu jest męczeństwo. Wydaje się ono być kresem męstwa, szczególnym jego wyrazem. Interesujące jest to, że Kościół naucza o męczeństwie zestawiając je z łaską chrztu św., gdy ukazuje środki radykalnego oczyszczenia (por. KKK 1434). Poświadcza tym samym nie tylko wyjątkową wartość tego wydarzenia, ale wskazuje zarazem, że męczeństwo nie wyrasta z zasługi samego człowieka, lecz odwołuje się do uprzedniego daru, który pozwala na dokonywanie czynów heroicznych. Wsparcie tak szczególnym darem Ducha Świętego pozwoliło niezliczonym zastępom świętych w dziejach Kościoła ukazać światu, ku jego zawstydzeniu, siłę i prawdę o Miłości, której nawet śmierć i jej „anioły strachu” nie zniweczą.

            Czy męczeństwo jest konieczne? Raczej trzeba stwierdzić, że potrzebne jest męstwo, które nie musi być „przekute” na męczeństwo krwi. Tu objawia się ręka Bożej Opatrzności. Przykładowo, św. Antoni Padewski w początkach swego życia zakonnego wyjechał do Afryki w celu…zostania zabitym z rąk nieprzyjaciół wiary chrześcijańskiej. Jego szczere pragnienie męczeństwa nie zostało jednak w ten sposób zrealizowane, bo szybko po przybyciu na nowy kontynent śmiertlenie zachorował i musiał wracać do Europy. W ten sposób dostał się do Włoch, by stać się wybitnym kaznodzieją i takim, a nie innym narzędziem Boga dla nawrócenia innych. W pierwszych wiekach, z kolei, mówiło się o białym męczeństwie, mając na myśli stan dziewictwa i życie w celibacie.

Męstwo potrzebne jest także na co dzień, w zwykłych warunkach życia i dla większości tutaj ma swoje odniesienie. Będzie wyrażane wytrwałością w dobrych postanowieniach, wiernością Chrystusowi i nauce Kościoła, nieustannym podejmowaniem walki wewnętrznej, a to wszystko nieraz na tle panujących trendów i krytycznych opinii innych. Ten zaś, który zna ludzkie serce, daje siłę i pokrzepia w słowach: „Na świecie doznacie ucisku, ale odwagi! Ja zwyciężyłem świat” (J 16, 33).

Ks. Wojciech Rebeta

(za: „Angelus bronowicki” ‑ Gazeta parafii św. Michała Archanioła w Lublinie, 2(21)2009, s. 9)

 

WIEDZA – smakować miłość i ją czynić

„Daj mi poznać drogi Twoje, Panie, i naucz mnie Twoich ścieżek!” (Ps 25, 4)

            Czasem ktoś o kimś mówi: „Przejrzałem go na wylot”. O jakiego typu poznanie tutaj chodzi? Na pewno nie takie, które miałoby być jakimś przyglądaniem się z zewnątrz, ale swoistego rodzaju wnikaniem wewnątrz, w tym wypadku drugiej osoby, jej charakteru. Poza przykładem negatywnym dotyczącym poznawania można wskazać także sytuacje inne, które ukazują, że wiedza, zwłaszcza ta odnosząca się do drugiego człowieka, może polegać na odkrywaniu czyjegoś drugiego „ja” i wiąże się z kształtowaniem głębokich więzi międzyludzkich. Tak się dzieje na przykład pomiędzy zakochanymi, gdy stwierdzają, że czują się ze sobą, jakby się znali od lat. Podobnie rzecz ma się z wiedzą jako darem Ducha Świętego, dzięki której chrześcijanin wkracza w świat poznawania Boga. Ta znajomość nie ma charakteru czysto intelektualnego i nie polega na gromadzeniu coraz większej ilości informacji. Jeśli „Bóg jest miłością” (1 J 4, 8), to wiedza w odniesieniu do Niego przekracza zdecydowanie sferę umysłową i pojęciową, a polega na wnikaniu w głębię Jego tożsamości. Może to jest tak, jak z człowiekiem, który się opala i pozwala, by promienie słoneczne przeniknęły go? Porównanie z pewnością niedoskonałe, ale ufam, że bardziej przybliża w zrozumieniu sensu omawianego daru, aniżeli od tego oddala.

            Jest to dar Ducha, który jako jedyny „przenika wszystko, nawet głębokości Boga samego” (1 Kor 2, 10). Człowiek o własnych siłach nigdy nie mógłby poznawać swego Stwórcy, który jednak pozwala na to (por. KKK 2084), co samo w sobie jest wyrazem nieskończonej Jego łaskawości. Prorok Izajasz woła dlatego: „Szukajcie Pana, gdy się pozwala znaleźć, wzywajcie Go, dopóki jest blisko!” (Iz 55, 6). Bóg chce zatem udzielać swych darów, a przede wszystkim siebie samego, lecz nie chce też pogwałcać wolności człowieka, bez której nie ukształtowałaby się relacja miłości. Człowiek nie jest automatem, a Bóg nie jest Tym, który naciska jakiś magiczny guzik. Sposobem, który pozwala wybrać Boga w wolności jest wpisane w ludzkie serce pragnienie Jego Osoby (por. KKK 27). Pragnienie to zostaje nie tylko podtrzymywane, ale wraz z Objawieniem Bożym poszerzane, pogłębiane i w jakiejś mierze już tutaj na ziemi zaspokajane. W tym świetle jakże niezwykłe wydaje się choćby objawienie Mojżeszowi, a poprzez Niego Ludowi Bożemu, Imienia Jahwe, które Pan ujawnia jako swoje własne imię. To nie jeszcze inne określenie Boga jako Boga, ale podarowanie własnego „JA”. To jakby wręcz ufne odsłonięcie małżeńskiej nagości, by doszło do jednoczącego aktu miłości. Kto roz-poznaje owo pragnienie i idzie za nim może powtórzyć za autorem Pieśni nad Pieśniami: „Jam miłego mego i ku mnie zwraca się jego pożądanie” (7, 11).

            Kto odpowie na objawiającą się miłość Boga? Kto tak Jego poznał, że potrafi udzielić Mu daru, godnego Jego samego? „A ja bardzo płakałem, że nie znalazł się nikt godny…”, wypowie autor Apokalipsy, którego też jeden ze starców w owej sytuacji pocieszy mówiąc: „Przestań płakać! Oto zwyciężył Lew z pokolenia Judy, Odrośl Dawida…” (Ap 5, 4. 5). To oczywiście Zbawiciel, Jezus Chrystus, który zaświadczył: „Nikt też nie zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt nie zna, tylko Syn i ten, komu Syn zechce objawić” (Mt 11, 27). Duch Święty swoim darem wiedzy wprowadza wierzącego w doświadczenie miłości jaką Syn odbiera od Ojca i ku Niemu kieruje. Poznanie tego typu przewyższa wszelką wiedzę tak, aby zostać napełnionym Pełnią Boga, co podaje autor Listu do Efezjan (por. 3, 19). Doświadczając jednocześnie czym jest Szerokość, Długość, Wysokość i Głębokość miłości Boga oświadcza on: „Dlatego zginam kolana moje przed Ojcem” (Ef 3,14; por. w. 18).

            Chrystusowa miłość przynagla z kolei wierzących do konkretnej postawy, której syntezą jest potrzeba pełnienia woli Bożej. Tę naukę otrzymaliśmy w spadku, a wyrazem wierności umiłowanemu Mistrzowi jest wypełnienie Jego Testamentu. Dar wiedzy, która polega na poznawaniu Bożej miłości, ma dlatego zawsze odniesienie bardzo praktyczne. Ów dar bywa z tego względu nazywany także darem umiejętności. Św. Jan powie: „Kto mówi: Znam Go, a nie zachowuje Jego przykazań, ten jest kłamcą i nie ma w nim prawdy” (1 J 2, 4). Chrześcijanin z tego względu powinien szukać i poznawać Boga, ale nie dla zaspokojenia próżnej ciekawości, lecz dla przekształcenia całego swojego życia, zgodnie z zamysłem Stwórcy i Zbawiciela. Jest to poznanie angażujące, zobowiązujące i wymagające. Kto poznaje Boga, ten nie tylko wie, czego On chce, ale raczej zaczyna być bliżej Niego, a to sprawia, że doświadcza Jego pragnień, które od tej pory sam chce realizować.

            Święci są szczególnym i niezwykle wymownym świadectwem przejęcia się darem wiedzy do tego stopnia, że przejęli pragnienia Chrystusowe. Od św. Pawła Apostoła można usłyszeć: „Postanowiłem bowiem, będąc wśród was, nie znać niczego więcej, jak tylko Jezusa Chrystusa, i to ukrzyżowanego” (1 Kor 2, 2) oraz: „Wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, mojego Pana” (Flp 3, 8). Św. Edyta Stein będzi pisała z kolei o „Wiedzy Krzyża”. Czy tak wzniosłe myśli, ale nie będące przecież tylko teorią, są możliwe do wypowiedzenia dla tak zwanego zwykłego chrześcijanina? Tak, pod warunkiem jednak, jeśli zrozumiemy też, że tak naprawdę nie ma zwykłego chrześcijaństwa.

ks. Wojciech Rebeta

(za: „Angelus bronowicki” ‑ Gazeta parafii św. Michała Archanioła w Lublinie, 5(19)2008, s. 10)

 

POBOŻNOŚĆ – duchowość po bożemu

„A bez wątpienia wielka jest tajemnica pobożności” (1 Tm 3,16)

            Pobożność. Pierwsze skojarzenie? Ktoś klęczący w kościele z rękami złożonymi do modlitwy. Słuszne jest to skojarzenie, czy nie? I tak, i nie. Tak, bo to może być pewna forma wyrazu wiary; nie, bo myśląc w ten sposób pływa się po powierzchni, nie sięgając głębi autentycznej pobożności, albo wręcz dokonuje się pomyłki. Cytując na wstępie myśl z Pierwszego Listu do Tesaloniczan o wielkiej tajemnicy pobożności, trzeba od razu dodać komentarz do tego fragmentu, co pozwoli skierować pytanie o prawdziwą pobożność na właściwe tory. Otóż, „tajemnicą pobożności” jest Chrystus (por. Przypis do 1 Tm 3,16 w V wyd. BT). Taki jest biblijny punkt wyjścia i odniesienia dla rozpatrywanego zagadnienia. Oznacza to, że Chrystus w doskonały sposób jest wiecznym „tak” danym niebieskiemu Ojcu, ale zarazem będąc Jego ludzkim Obliczem (por. J 14,8-11) ukazuje światu Boże miłosierdzie. W Chrystusie więc, w Bogu-Człowieku, są obecne dwa kierunki: „z dołu do góry”, tak jak to czyni człowiek względem Boga oraz „z góry do dołu”, od Boga ku człowiekowi. W Chrystusie spełniła się doskonała relacja między Bogiem a człowiekiem i ona jest wzorem dla każdego chrześcijanina. Chrześcijanin zaś nie staje się chrześcijaninem sam z siebie, o własnych siłach, ale rodzi się takim przez chrzest św., który – zgodnie z nauką św. Pawła – jest zanurzeniem w śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa (por. Rz 6, 3-4) i dzieje się to mocą Ducha Świętego. Skoro tak, to trzeba zauważyć, że pobożność jest w pierwszej kolejności darem, czymś co człowiek otrzymuje z góry, bez własnej zasługi, a dopiero później przejawia się w formie cnoty jako efekt wysiłku człowieka, jego zaangażowania i współpracy z łaską Bożą, aby chrzest stał się rzeczywistością zrealizowaną.

            Duch pobożności pozwala wiernemu zwracać się do Boga dziecięcym wołaniem: „Abba – Ojcze” (por. Rz 8,15; Ga 4,6), jak i w miłosnym posłuszeństwie względem Niego czynić Jego dzieło, stosując się do zapewnienia Sługi Pańskiego: „Oto idę – w zwoju księgi napisano o Mnie – aby pełnić wolę Twoją, Boże” (Hbr 10, 7). Chrześcijanin w oparciu o dar pobożności może i powinien naśladować Chrystusa, niejako „wejść” w Niego. Jest to, jak zaznaczyliśmy, tendencja dwukierunkowa i jako taka znajduje swe odzwierciedlenie zwłaszcza w liturgii Kościoła. W jego kulcie objawia się dar Boga wobec człowieka („z góry na dół”), ale i dar składany dla Boga („z dołu do góry”). Jego szczytem jest Eucharystia, doskonała Ofiara Jezusa Chrystusa, do której jesteśmy zaproszeni, tak z jednej strony, by doświadczać błogosławionych skutków Bożego miłosierdzia, jak i z drugiej strony, by ofiarowywać swoje życie i wszystko co nim jest na służbę Panu, co czyni się w łączności duchowej z Chrystusem-Kapłanem. Dobrze pojęta pobożność winna więc być „eucharystyczna”. Eucharystyczna jednak, nie znaczy przeżywana jedynie w obszarze mszy św., ani zredukowana w ogóle do wydarzeń o charakterze religijnym, ale w znaczeniu czerpania wzoru z Chrystusa, z kultu Kościoła oraz jego nauki i adaptowania tego do życia, do wszystkiego co nań się składa. Eucharystycznym stylem życia, tak pojmowanym, będzie zatem nie tylko dobra modlitwa, ale i dobra praca zawodowa czy sumienność w nauce, cierpliwość, pokora, czystość i posłuszeństwo, miłość braterska i związana z nią ofiara składania życia, słowem wszystko, co składa się na autentyzm życia z wiary. Ołtarzem jest nie tylko miejsce sprawowania Eucharystii, ale – właściwie to rozumiejąc – biurko przy którym się pracuje, łoże małżeńskie, czy spotkanie imieninowe. W przypadku braku jedności wiary i uczynków może dojść albo do faryzeizmu, albo do dewocji (bigoterii). W obydwu sytuacjach widać zewnętrzne przejawy pobożności, które jednakże nią nie są, bo albo coś czynione jest tylko na pokaz (oszukiwanie siebie i innych), albo z błędnym przekonaniem, że istota polega na mnożeniu aktów religijno-sakralnych z pominięciem troski o miłość. Szalenie ważne jest przy tym zwrócenie uwagi na zróżnicowanie obowiązków poszczególnych osób. Inna pobożność obowiązywać będzie mnicha, inna małżonków, inna dziecka w porównaniu z osobą dorosłą, itd., dlatego potrzeba indywidualnie, z roztropnością szukać własnej miary i formy pobożności, której kształt może wraz z upływem czasu ulegać zmianom.

            Pobożność winna zawsze szukać mądrości. Bez niej staje się przyczyną postrzegania jej jako czegoś, co należy do drugiej kategorii, a nawet traktowania jej z pobłażliwym, drwiącym uśmieszkiem w stylu: „pobożny, czyli dobry, grzeczny, ale trochę naiwny, głupi”. Pamiętając o zasadzie, że to Chrystus jest pierwszym pobożnym, jest szansa na odwrócenie takiego myślenia. Dla katolików najlepszym sposobem nauki życia pobożnego jest związek wiary z codzienną egzystencją, co jest wynikiem budowania na fundamentach zdrowej teologii, nauki Kościoła. Katechizm Kościoła Katolickiego uczy, że treść Symbolu-wyznania wiary (nasze Wierzę w…) w kilku słowach zawiera całe poznanie prawdziwej pobożności (por. nr 186). Pobożny znaczy więc działający „po bożemu”, według zamysłu Boga, od Niego uczący się życia, wiary, modlitwy i uczynków. Pobożny Bogu oddaje chwałę, a więc tak, jak Bóg sobie tego życzy. Dar Ducha, w tymże Duchu ma być spełniony.

                                                                                  ks. Wojciech Rebeta

 

BOJAŹŃ PAŃSKA – prawdziwy obraz Boga

„Bojaźń Pańska początkiem mądrości; wspaniała zapłata dla tych, co według niej postępują” (Ps 111, 10)

            Na początek trzeba wyjaśnić, jak należy właściwie rozumieć słowo „bojaźń”. Bez tego bowiem może dojść do poważnych nieporozumień. Pierwsze, nasuwające się spontanicznie skojarzenie dotyczące bojaźni, każe myśleć o tym stanie w sposób negatywny. Bojaźń to przecież także lęk, strach, od których człowiek raczej ucieka, aniżeli ich szuka. Nawet św. Paweł objaśnia chrześcijanom, że ich postawa ma być przeciwna bojaźni: „Nie otrzymaliście przecież ducha niewoli, by się znowu pogrążyć w bojaźni, ale otrzymaliście ducha przybrania za synów, w którym możemy wołać Abba, Ojcze!” (Rz 8,15). Wszystko jednak zależy od kontekstu używania słów, a więc ich przeznaczenia, intencji, okoliczności, a te mogą być różne. I tak, dla przykładu, św. Piotr zachęca wiernych: „W bojaźni spędzajcie czas swojego pobytu na obczyźnie” (1 P 1,17) [następuje tu porównanie życia obecnego, ziemskiego z wieczną szczęśliwością w niebie]. Postrzegana w ten sposób bojaźń przybliża nas do zrozumienia, właśnie w aspekcie pozytywnym, czym jest bojaźń jako dar Ducha Świętego. Dzięki Niemu można uniknąć fałszywej postawy człowieka względem Boga, a uczyć się właściwej.

            Jakie są niewłaściwe obrazy Boga ukształtowane w oczach ludzkich? Generalnie można je sprowadzić do dwóch skrajnych, zarazem przeciwnych sobie postaw. Jedna z nich, polega na podejściu „prawniczym”. Bóg w tej wizji jest tylko surowy, wymagający i apodyktyczny. Wydaje rozkazy, którym trzeba się podporządkować, a ich nieprzestrzeganie grozi poważnymi sankcjami. To Bóg, który wzbudza lęk, trzeba więc zrobić wszystko, by Mu „nie podpaść”. Sytuację tę można by porównać do powolnej, zgodnej z przepisami, jazdy samochodem, kiedy kierowca widzi na danym odcinku kontrolującą go policję. Skrajność numer dwa, polega na wyobrażeniu sobie Boga jako dobrotliwego staruszka z długą, siwą brodą. Taki ma w sobie coś z bajki: nawet „puszcza oko” do grzesznika, jakby mu mówiąc: „Wszystko w porządku, nie przejmuj się, ja się przecież nie obrażam”. To spojrzenie okraszone jest Bożym miłosierdziem, tu źle interpretowanym, w znaczeniu przyzwolenia na dowolność, zgody na zło (albo raczej na eliminację takiego pojęcia, bo „Bóg jest dobry i się nie gniewa na mnie”, itp.). Pierwsza postawa obciążona jest jedynie strachem i myśleniem typu: „Co zrobić, aby nie zgrzeszyć?”. Druga zaś, dopuszcza wszelką swobodę i kieruje się zasadą: „Robię to, na co mam ochotę!”. Pierwszy obraz ukazuje zbytni rygoryzm, drugi naiwność. Obydwa zaś są karykaturą Boga prawdziwego i tym samym niebezpieczeństwem pobłądzenia w życiu.

            Bojaźń jako dar Ducha Świętego chciałbym zilustrować pewnymi przykładami. Ksiądz Pierino Galeone, duchowy syn Ojca Pio, tak opisał swoje odczucia w stosunku do świętego stygmatyka: „Podbił mnie całkowicie swoją pokorą, łagodnością, swoją ojcowską wrażliwością i macierzyńską czułością. Widziałem w nim Jezusa. […] Jego przenikliwe i głębokie spojrzenie, jego stanowczy i donośny głos, jego stateczność i opanowanie przejmowały mnie pełną uwielbienia trwogą i zatykały mi oddech” (P. Galeone, Ojciec Pio, mój ojciec, Warszawa 2007, s. 22). Przywołuję ten tekst, bo choć wyraża wprost relację tylko międzyludzką, to wydaje mi się, że zawiera bardzo wiele z tego, co charakteryzuje autentyczną bojaźń Pańską, a więc zakorzenioną w człowieku wiary, który jest „podbity” miłością i tę miłość zna. Ileż tu – wydawałoby się – przeciwieństw, które jednak składają się na harmonijny obraz: ojcostwo i macierzyństwo, stanowczość i czułość, trwoga i uwielbienie. Drugi przykład jest w pewnym sensie kontynuacją tego pierwszego, ale z innego obszaru, z dziedziny malarstwa. Na słynnym płótnie Rembrandta „Powrót syna marnotrawnego” widać ojca, który przytula do siebie swego syna. Na szczególną uwagę zwracają dłonie ojca, które – co widać w zbliżeniu – …są różne. Jedna ręka jest typu męskiego, zdaje się być silniejsza, twarda, druga zaś ma w sobie coś z matczynej delikatności i czułości. To symboliczne ujęcie postawy Boga, w którym zawiera się cała zróżnicowana i wielowymiarowa gama odniesień do człowieka. Tym samym człowiek ma uczyć się właściwego obrazu swego Boga.

            Bojaźń Pańska, czyli bojaźń w człowieku w stosunku do Pana, jest postawą pokory, stawaniem w prawdzie. To dziecięctwo duchowe, w którym człowiek nie stoi już przed Bogiem z lękiem jak niewolnik, ani jak najemnik oczekujący zapłaty, lecz jak syn, który odpowiada na miłość Ojca (por. KKK 1828). W bojaźni mieści się uczucie wolności, ufności, radości, ale i poczucie szacunku, obowiązku, zależności. Kto żyje w bojaźni Pańskiej służy Panu i czyni to z wdzięcznością, świadom, że wszedł w posiadanie największego skarbu. Wynika to z doświadczenia miłości, która pragnie się odwzajemniać i dlatego rodzi się lęk (dobrze zrozumiejmy to słowo) przed obrażeniem miłości Bożej (por. KKK 2090).

            Trzeba zatem uważać, aby obraz Boga, jaki ma człowiek w swym sercu, nie stał się obrazą Boga. Temu ma właśnie służyć dar bojaźni Pańskiej, który modeluje właściwe odniesienie do Pana. Jest to zatem pewnego rodzaju fundament, na którym zasadzają się inne postawy, cnoty, dary. W tym kontekście, być może, byłoby bardziej stosowne wymieniać dar bojaźni Bożej na pierwszym miejscu spośród pozostałych darów, niejako bardziej szczegółowych.

            Wypada życzyć sobie zatem, aby nie było lęku…przed bojaźnią. Dar pochodzący od Ducha wiedzie przecież ku prawdzie i doświadczeniu, że „w miłości nie ma lęku” (1 J 4,18).

                                                                                  ks. Wojciech Rebeta

(za: „Angelus bronowicki” ‑ Gazeta parafii św. Michała Archanioła w Lublinie, 1(22)2010, s. 5)

 

TOP